Pod koniec września, w Islandii gościła znana na całym świecie reżyser, Agnieszka Holland, która pomimo napiętego harmonogramu znalazła czas na to, aby porozmawiać o swojej pracy, filmach, projekcie oraz wizycie w Islandii.
Jej przyjazd do kraju ognia i lodu był związany z polsko-islandzkim projektem „Islandia i Polska przeciw wykluczeniu z kultury”, który powstał z inicjatywy Centrum Kultury Wrocław-Zachód. Celem projektu jest promowanie dziedzictwa kulturowego oraz metody audiodeskrypcji, która ma na celu włączenie do życia kulturalnego osoby niewidome i niedowidzące.
Projekt rozpoczął się w maju tego roku i będzie poprzez różnego rodzaju działania edukacyjno-kulturalne propagował kulturę Polski i Islandii. W zaprezentowaniu polskiej kultury w Islandii mają pomóc Honorowi Ambasadorzy projektu, którymi zostali: Agnieszka Holland, Waldemar Krzystkek, Bartek Skrzyński, Józef Hałas, Katarzyna Nowak i Robert Więckowski.
„Islandzki rynek filmowy jest malutki, ale bardzo żywy” – wywiad z Agnieszką Holland, rozmawiała Marta M. Niebieszczańska – Iceland News Polska.
Marta M. Niebieszczańska: Dziękuję za zgodę na wywiad. Przygotowałam parę luźnych pytań nawiązujących do Pani wizyty w Islandii, która jest związana z polsko – islandzkim projektem i tym, że jest Pani jego Honorową Ambasadorką. Czy to jest Pani pierwszy przyjazd do Islandii?
Agnieszka Holland: Jest to moja pierwsza islandzka przygoda. Zawsze chciałam tu przyjechać, ale coś wciąż stawało na przeszkodzie. Islandia to kraj, który znam głównie ze zdjęć krajobrazów. Związanie się z projektem to połączenie obowiązków z przyjemnością zobaczenia Islandii na własne oczy.
M.M.N.: Jak odbiera Pani współpracę z Islandczykami przy projekcie?
A.H.: Projekt popieram już od jakiegoś czasu, a rozpoczął się on we Wrocławiu, gdzie była pierwsza projekcja mojego filmu „W ciemności” z audiodeskrypcją. To właściwie zachęciło organizatorów, żeby ruszyć z tym filmem w świat.
Podczas pobytu na Islandii spędziłam trochę czasu z miejscowymi filmowcami, ludźmi którzy prowadzą kino Bió Paradis i z politykami. To niesamowite, że tu paradoksalnie wszystko wydaje się o wiele łatwiejsze niż w innych, większych krajach.
Islandzki rynek filmowy jest malutki, ale bardzo żywy. Kino islandzkie zawsze mnie interesowało, bo mam tu paru znajomych filmowców. Ciekawi mnie, jak to się dzieje, że w Islandii są tak utalentowani ludzie, robiący niesamowite rzeczy, w kraju, który jest mniejszy od miast, takich jak Łódź, czy Wrocław? Jednak mimo tego, że Islandia jest mała robi się tu co roku pięć, sześć… siedem filmów. Co ważniejsze przynajmniej połowa z nich trafia na światowe ekrany i osiąga mniejszy, czy większy sukces!
M.M.N.: Czyli jest Pani bardzo dobrze zapoznana z islandzkim kinem?
A.H: Hmmm… Bardzo dobrze to może przesada, ale staram się śledzić, co się tu dzieje.
M.M.N.: Czy są jakieś islandzkie filmy, które Pani oglądała i zapamiętała?
A.H.: Było parę filmów, które pamiętam. Moja przygoda zaczęła się od Children of nature – Dzieci natury, był film o Rejkjaviku – 101 Reykjavik, a ostatnio Wulkan. Widziałam też takie mniejsze produkcje filmowe. Parę z tych filmów, które widziałam przebiło się do świata. A ostatnio, islandzki, młody reżyser, Benedikt Erlingsson dostał nagrodę na festiwalu w San Sebastian za swój film „Hross í oss”. Jest to prestiżowy festiwal, a do mnie dotarły opinie, że nagrodzony film jest bardzo ciekawy.
M.M.N.: Jak Pani odebrała islandzką i polską widownię po pokazie Pani filmów podczas festiwalu,który odbywał się w Reykjaviku?
A.H.: Czasami nie mogłam powiedzieć, kto jest kim, bo wszyscy mówili podobnie po angielsku. Polonię zawsze dobrze odbieram, chyba, że jest to Polonia, która ma rasistowskie poglądy, co się niestety czasem zdarza, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, czy w Kanadzie. Generalnie rzecz biorąc to są zawsze ciepłe spotkania.
Natomiast Islandczycy sami w sobie nie są tak spontaniczni jak niektóre widownie, są powściągliwi, są bardzo północni. Rozmowy z nimi mają zupełnie inną atmosferę. Wtedy stają się otwarci, a jako rozmówcy są bardzo wnikliwi, szczegółowi.
M.M.N.: Jakie były komentarze widowni po obejrzeniu Pani filmów? Czy pamięta Pani coś szczególnego, co wyszło ze strony Islandczyków?
A.H.: Trudno to tak w tej chwili przywołać. Zawsze jest jakaś ilość głosów, która sumuje pewną opinię, ale generalnie rzecz biorąc islandzka widownia jakby więcej rozumiała z kontekstu historycznego niż adekwatna widownia w innych krajach zachodnich, np. w Niemczech, czy we Francji. Rzeczywiście czuje się, że dla nich doświadczenie Europy wschodniej jest doświadczeniem po prostu europejskim. Na zachodzie Europy jest to jednak bardziej oddzielone. Żelazna kurtyna ciągle gdzieś tam wisi.
Po rozmowach z Polakami, których tutaj spotkałam, myślę, że oni czują się tu dobrze, jakby na miejscu. Nie odbieram od nich poczucia zepchnięcia do jakiegoś getta. Przyznaję, że spotykam się z takim wrażeniem, gdy rozmawiam z Polakami żyjącymi w krajach bogatszych, czy większych.
M.M.N.: Chciałam zapytać o jeden z filmów, które były pokazane w kinie Bió Paradis – film W Ciemności. Jak długo się Pani do niego przygotowywała i co tak naprawdę skłoniło Panią do tego, żeby go zrealizować?
A.H.: Zacznę od tego, że nie chciałam tego robić. Zrobiłam film o Holokauście, napisałam jeszcze dwa scenariusze. Za każdym razem jest to podróż bolesna, bo trzeba głęboko wejść w temat, otworzyć się psychicznie na tę rzeczywistość. Dodatkowo, scenariusz W ciemności był obudowany pewnymi warunkami… Że to ma być wielojęzyczny film, że z jakimiś gwiazdami. Wielokrotnie odmawiałam pracy przy tej produkcji, na zakładanych warunkach, ale gdy podjęto decyzję, że będzie to film, który opowie historię żywym, prawdziwym językiem i obrazem, zdecydowałam się na reżyserię tej opowieści. Trochę prawdy jest w tym, że nie miałam później już wyjścia. Okazało się, koniec końców, że producenci zgodzili się na wszystkie moje warunki i że jednak spędzę dwa lata w kanałach.
Zrozumiałam potem, że to los tak chciał, że ta historia mnie wzywała. Zdjęcia do filmu były potwornie trudne, żałowałam właściwie codziennie, że się zgodziłam, bo była to prawdziwa męka. Ale potem, kiedy zaczęliśmy montaż, zobaczyłam, że w tym obrazie jest coś niesamowicie mocnego. Później okazało się, że film został bardzo dobrze przyjęty i wiele osób identyfikuje się z tą historią. Moja satysfakcja rosła i czułam się coraz lepiej.
W Polsce W ciemności odniosło niespotykany sukces. Dzięki temu, że ludzie przyjęli ten film tak dobrze jestem teraz szczęśliwa, że go zrobiłam. Jednak każdy film, mówiący o Holokauście jest bolesną i niepewną drogą. Nigdy do końca nie jest się pewnym, czy się udało, czy obraz przekaże treść. Strasznie trudno jest znaleźć ten właściwy tor.
M.M.N.: Ciężko było obsadzić role?
A.H.: To akurat było najprostsze. Gdy tylko udało się ustalić, żeby film był po polsku, żebym mogła korzystać z polskich aktorów, Więckiewicz pojawił się natychmiast, ponieważ był od początku w mojej głowie, od momentu przeczytania scenariusza. Był dla mnie idealny. Nawet nie robiłam mu zdjęć próbnych. Tak samo Kindze Preis. Resztę obsady musiałam skomponować i dla nich były potrzebne zdjęcia próbne. W filmie gra trójka Niemców, a reszta to Polacy.
M.M.N.: A kanały? Ciężko było znaleźć właściwe kanały?
A.H.: Łódź okazała się nie do pobicia. Większość zdjęć w kanałach, tych prawdziwych, robiliśmy w Łodzi. Kilka scen było kręconych w Lipsku i Berlinie, ale większość w specjalnie wybudowanych kanałach. Nie dałoby się całego tego filmu nakręcić w istniejących scenografiach, a nawet jeśli tak, to zdjęcia by trwały bardzo długo.
M.M.N.: Kolejny film, który został wyświetlony w czasie festiwalu to Gorejący krzew. Chciałam szczególnie zapytać o współpracę z młodymi scenarzystami i o to, jak Pani na to zareagowała?
A.H.: …do takiego tematu i tacy młodzi? Właśnie to mnie zachęciło, bo pomyślałam, że będziemy na siebie wzajemnie oddziaływać budującą energią.
Scenarzysta był jeden, natomiast było dwoje producentów. Oni wspólnie rozwijali ten projekt. To nie tylko inteligentni ludzie, ale także, jakby to określić… czyści, bardzo uczciwi w tym, co robią.
To było dla mnie pierwsze bliższe spotkanie z młodym pokoleniem Czechów i byłam ich ciekawa, tak po prostu, a co najważniejsze, nie zawiodłam się. Rzeczywiście mieliśmy świetny kontakt. Praca z nimi była twórcza. Ja mogłam im dać doświadczenie, a oni dali mi pewną zadziorność i ciekawość.
M.M.N.: Była Pani w Pradze, w tych czasach, o których opowiada film…
A.H.: Tak. Mogłam występować z pozycji znawcy tematu, ale właściwie nie musiałam, bo oni weszli w to bardzo głęboko. Scenarzysta zajął się tematem niezwykle dojrzale. Właściwie nie popełnił żadnego błędu faktograficznego. Każdy szczegół był dopracowany, nawet to, że lodówka z tego okresu musiała działać tak, jak to było wtedy. Wszedł w ten temat na zasadzie jakiejś mimikry, czy snu. On rzeczywiście bardzo interesuje się tym okresem. Wcześniej studiował naukę o filmie na Uniwersytecie Karola i swoją pracę dyplomową napisał o kinie czeskim i słowackim w okresie normalizacji, czyli o dwudziestu latach po Praskiej Wiośnie, po inwazji.
Wydali mu tą pracę jako książkę i dostał za nią główną nagrodę literacką, taką dla nie-fikcji, czeski odpowiednik naszego Nike. Potem jako pracę dyplomową, na scenariuszopisarstwie w FAMIE, napisał scenariusz do Gorejącego krzewu i odniósł nim ogromny sukces. To się rzadko zdarza, żeby młodemu scenarzyście wyprodukowano film. Do tego z takim jak ja, znanym reżyserem i z budżetem odpowiednim dla HBO. Teraz to on siedzi i się martwi, że nic już tak dobrego mu się nie zdarzy… (śmiech)
M.M.N.: Tak, ale kolejny sukces prawdopodobnie tuż przed Wami. Gorejący krzew został wybrany przez Czeską Akademię Filmową jako kandydat do Oscara.
A.H.: To się jeszcze okaże, czy Amerykańska Akademia go zakwalifikuje, bo zgłoszona jest krótsza wersja, którą wyświetlaliśmy w kinach, jednak pierwsza projekcja była w telewizji. Zobaczymy.
M.M.N.: Jak Pani na to zareagowała?
A.H.: Ucieszyłam się i jednocześnie wzruszyłam. To jest coś takiego, że trudno jest być prorokiem we własnym kraju, a w sąsiednim jeszcze trudniej. Okazało się, że ten film przeszedł ogromną większością głosów. Świadczy to zarówno o ich podejściu do tego filmu oraz o sympatii dla mnie jako reżysera, skoro uznali, że mogę reprezentować czeską kinematografię.
M.M.N.: Pracowała Pani z wieloma międzynarodowymi grupami filmowców. Czy któryś z filmów, które Pani robiła utkwił Pani w pamięci? Chodzi mi o sam okres tworzenia, jakieś problemy, niesnaski z powodu różnic, np. poglądowych.
A.H.: Myślę, że takie najtrudniejsze doświadczenie to było właśnie W Ciemności. To była niemiecko-polska koprodukcja, przy czym niemiecka strona miała więcej do powiedzenia. Byli to inteligentni producenci, ale nigdy nierobiący czegoś tak trudnego fizycznie. Z jednej strony przecenili swoje siły, a z drugiej strony, nie mieli zaufania do dobrych rad mądrych ludzi, także wpakowaliśmy się w mnóstwo kłopotów na samym początku zdjęć. To spowodowało, że narastały napięcia między dwoma ekipami, także parę sytuacji było powiedziałabym… wojennych. Poza tym… Przy takim temacie… Myślę, że w Niemczech ciągle, gdy robi się filmy o II Wojnie Światowej i nie ma tam postaci dobrego Niemca, bo to pomaga jak jest, to jest to jednak logicznie trudne. Jest pewna bariera, którą oni ciągle starają się przezwyciężyć, ale ona gdzieś tam jest. Z Polakami jest trochę podobnie, kiedy przychodzi do bardziej kontrowersyjnych spraw. W sumie mogę stwierdzić, że pracowaliśmy w ogromnym napięciu i zmęczeniu.
Natomiast realizacja czeskiego filmu to było jedno z fajniejszych doświadczeń, jakie miałam. Czesi mają coś takiego, że nie są histeryczni. Polacy są wspaniałymi aktorami, ale bywają czasem histeryczni, a Czesi… Czesi są po prostu spokojni. Zawsze znajdzie się u nich jakieś „Jest ok!”, swobodne “Będzie fajnie!”. Naprawdę świetnie się z nimi pracowało.
M.M.N.: A teraz pytanie związane już z Islandią. Miała Pani czas, żeby choć trochę zwiedzić wyspę?
A.H.: Udało mi się wczoraj i dzisiaj pojeździć troszkę, blisko Reykjaviku. Odrobiłam też zadania obowiązkowe, czyli Golden Circle i Błękitną Lagunę. Dzisiejsza wyprawa na Lagunę kompletnie mnie rozprężyła… (śmiech). Dużo się spodziewałam i mogę powiedzieć, że się nie zwiodłam. To jest przepiękny kraj. Te krajobrazy, których nigdzie indziej nie można zobaczyć. Nie wiem, może gdzieś… we fragmentach w Norwegii. Na Islandii poczucie ogromnej przestrzeni jest zniewalające.
M.M.N.: Islandia stała się ostatnio dość popularna wśród filmowców, szczególnie hollywoodzkich, ale może będzie stanowić dla Pani jakąś inspirację?
A.H.: Musiałabym najpierw znaleźć odpowiedni temat. Na Islandii, jak sądzę, nie dałoby się nakręcić kanałów, czy jakiegoś miasta środkowoeuropejskiego, ale światło jest tutaj niebywałe. Poza tym latem dni są długie, więc można zorganizować intensywny plan zdjęciowy, co dla Amerykanów jest ważne. Do tego piękne krajobrazy, które są naturalnymi, idealnymi miejscami do produkcji typu Gra o Tron, czy sci-fi. Islandczycy prowadzą bardzo mądrą politykę w tym temacie, a zagranicznym filmowcom kręcenie na Islandii opłaca się finansowo. Z tego co wiem część wydatków, które są związane z realizacją filmu na Islandii jest zwracanych.
Muszę poczytać trochę literatury islandzkiej, która ma dobre opinie i może znajdę historię, którą będzie można zrealizować tutaj, bez udawania, że jest się na innej planecie.
M.M.N.: Miejmy zatem nadzieję, że kiedyś uda się Pani znaleźć naprawdę ciekawy temat na realizację filmu w Islandii. Dziękuję bardzo za spotkanie i za rozmowę.
A.H.: Ja również dziękuję.