W sobotni wieczór 20 września, szczęśliwy finał miał projekt realizowany przez Centrum Kultury Wrocław Zachód „Islandia i Polska przeciw wykluczeniu z kultury”.
W teatrze Gaflara w Hafnarfjörður mogliśmy zobaczyć znakomity monodram „Mój trup” z audiodeskrypcją (na podstawie wierszy Adama Mickiewicza) w wykonaniu Bogusława Kierca. Po raz pierwszy w historii literatury polskiej, wiersze Mickiewicza zostały przetłumaczone na język islandzki, a podjął się tego znany tłumacz Jacek Godek.
Tuż przed spektaklem, podczas ostatniej próby, Bogusław Kierc znalazł chwilę dla Iceland News Polska. Niezwykła rozmowa z poetycką osobowością uwiodła nas i zachwyciła charyzmą aktora, którego monodram mieliśmy zaszczyt obejrzeć kilka minut po spotkaniu.
Iceland News Polska: Dziękujemy bardzo, że mogliśmy się spotkać. To ogromna przyjemność i radość móc porozmawiać z Panem, postacią znaną szerokiej publiczności na całym świecie.
Wiemy, że miał Pan okazję, mimo całego zamieszania i przygotowań do dzisiejszego wieczoru, obejrzeć troszkę Islandii. Jak się Panu podobała wyprawa?
Bogusław Kierc: Nie potrafię powiedzieć tak spontanicznie, a zamknięcie tematu słowami „Jestem zachwycony” to oczywistość, która nie oddaje pełni wrażeń.
Moje pierwsze zetknięcie z Islandią, mimo deszczu i szarości to spotkanie olśniewające. Starałem się wnurzać w Reykjavik. Jednak dzisiejsze spotkanie z Islandią, z zachwycająco sprzyjającą pogodą podczas wycieczki po Złotym Kręgu było prawdziwą niespodzianką. Nigdy nie traktuje relacji z miejscami, czasem, przestrzenią jako domagania się, spełnienia oczekiwań. Kiedy dzieje się tak, że przestrzeń, miejsce, aura oddają mi się, wtedy, kiedy ja się w nie „wdaję” to jest to rodzaj bardzo głębokiego przeżycia i dlatego mam trudności z odpowiedzeniem tak po prostu jak mi się podobało, bo to jest wielopiętrowe…
W wielu miejscach, w wielu przestrzeniach doświadczyłem tej emocji, łącznie z cudami, jakie widziałem, jakich doznawałem, bo to nie tylko zmysł wzroku. Powiem również o czymś, zupełnie prywatnie, w dzisiejszym przeżywaniu Właśnie dziś, w Polsce, o 12.30 polskiego czasu moja najmłodsza córka wyszła za mąż. Tak się złożyło, że ja przeżywałem ten niezwykły dzień tutaj.
I.N.P.: Czyżby rozdarcie emocjonalne?
B.K.: Jestem szczęśliwy, że w taki sposób mogłem święcić to wielkie wydarzenie, że ono tak bardzo się rozciągnęło. Od Olkusza do Złotego Kręgu.
I.N.P.: Złoty Krąg to trasa, gdzie swoje pierwsze kroki kierują praktycznie wszyscy turyści. Czy mimo mocno turystycznego charakteru miejsc, które Pan odwiedził, odnalazł Pan moment swojego skupienia, swojej melancholii?
B.K.: To bardzo trafne pytanie. Szczerze powiem bardzo nie lubię turystycznych okazji, ale w obecnej sytuacji, kiedy jutro rano lecę już do Polski to była praktyczna możliwość, kondensacja. Oczywiście zdaje sobie sprawę jak to funkcjonuje. Tylko szczęśliwie dzieje się tak, że można nie słuchać, można oddzielić się wewnętrznie od autobusowego nagabywania. Ze względu na to, że na Islandii przestrzenie są ogromne można, po dotarciu zna miejsce, odnaleźć własny trop, własny szlak. Nie chodzi o to by się alienować, oddzielać od ludzi, nie chodzi mi o to. Chodzi o własne doznanie miejsca a ja znalazłem chwile kontemplacji. Nigdy mi nie zależało na efekcie, na szaleńczym odhaczaniu kolejnych punktów z przewodnika. Niczego nie muszę zobaczyć. Ja zawsze oddaję się miejscu, gdzie pojawiam się pierwszy raz. Niech miejsce mnie prowadzi. Niech mnie ciągnie samo by wejść w tę uliczkę, pójść na tamto wzgórze, zajrzeć w tę bramę. A co będzie, jeśli pójdę właśnie tam? Daję się prowadzić. Trochę to przypomina taniec z przestrzenią i tego tańca w Złotym Kręgu też zaznałem.
I.N.P.: Czeka Pana trudny wieczór, wręcz skomplikowany. To nie będzie przedstawienie Pańskiego monodramu w jego normalnej formie. Ze względu na audiodeskrypcję całość dzisiejszego zdarzenia będzie połączeniem wielu mediów i pracy wielu ludzi. Czy dzisiejsze spotkanie z islandzką naturą pozwoliło na zebranie sił do tego, co ma nastąpić za kilkanaście minut, do przedstawienia niełatwego tekstu i niełatwych emocji?
B.K.: Tak. Powiem od razu, że tak. To pytanie to jakby czytanie z mojej duszy. Dzisiejsza wyprawa była moją wyprawą wewnętrzną przez Mickiewicza. Prawdopodobnie nie prędko znalazłaby się okoliczność, bo nie wiem, co przywiodłoby mnie na Islandię. Przyniósł mnie tu Mickiewicz. Odnalazłem podczas dzisiejszej wyprawy odniesienie do faktów, stanów ducha, o których mowa w moim przedstawieniu. Kwestie bycia w przestrzeni zarówno duchowej, jak i niechętnie przeze mnie oddzielanej, materialnej. Uważam, że wszystko jest przejawianiem się wzajemnej duchowości. Kiedy oglądałem wszystkie kamienie, otaczające mnie dziś skały, wcale nie odnosiłem wrażenia, że jest to…
I.N.P.: Pustka materii?
B.K.: Tak! Przeciwnie. Miejsca te są przepełnione życiem, emanują duchowością. Mickiewiczowskie przestrzenie mistyczne są właśnie takie. Ale jest to mistycyzm bardzo konkretny. Kiedy mówię o mistyce to mam na myśli stan, w którym TO jest TO!. Czyli stan, w którym możemy poświęcić rzeczom, zjawiskom, a przede wszystkim ludziom tyle uważności, cierpliwości, czułości, ile one wymagają, żeby w pełni zaistnieć. I tutaj, na Islandii, to było możliwe. To ćwiczenie, niemalże w ignacjańskim znaczeniu.
I.N.P.: Jaka była Pana droga do Mickiewicza?
B.K.: Bardzo wczesna.
I.N.P.: Kiedy byłem w liceum… [śmiech]
B.K. [z uśmiechem]: Nie, nawet wcześniej. Była to droga od szkoły podstawowej. Moja wychowawczyni w szkole podstawowej wtajemniczała mnie w Mickiewicza, a nadmienię, że kiedy ja chodziłem do szkoły podstawowej to dopiero co zakończyła się II wojna światowa, a dla Polski był to czas pewnego rodzaju rusyfikacji.
Ta wczesna przygoda, na dużą skalę, zaczęła się dokładnie w dniu moich 10 urodzin, kiedy od swojej matki chrzestnej otrzymałem jubileuszowe wydanie „Pana Tadeusza”.
W tym samym czasie uczyłem się „Do Matki Polki”, jednego z najbardziej wstrząsających poematów Mickiewicza. Często myślę o tym 10-, 11-letnim chłopczyku, któremu Mickiewicz nie został narzucony przez szkołę.
Ja czytałem „Pana Tadeusza”, bo chciałem go czytać, a nie dlatego, że powinienem, co następowało kilka lat później. Jednak w latach liceum bliższy był mi Słowacki. Mój dynamizm liryczny był bliższy Słowackiemu, co zmieniło się powoli w kolejnych latach. Koniec końców okazało się, że Mickiewicz wie o mnie więcej.
I.N.P.: Czy głównym powodem był mistycyzm Mickiewicza?
B.K.: Nie, to nie była kwestia mistycyzmu jednego, czy drugiego. Chodzi o równowagę językową Mickiewicza. Jego niechęć do frenezji, akrobacji językowych, ukochanych przez Słowackiego. To jest taniec ze słowami, który mi zdecydowanie bardziej odpowiadał. W tańcu Mickiewicza mówi się o wielu rzeczach bezwzględnie, w poczuciu rachunku sumienia, które jest bezkompromisowe.
Przedstawienie, które za chwileczkę będzie miało miejsce na dobrą sprawę jest jednym z moich najbardziej osobistych przedstawień. Mówię tekstem Mickiewicza, ale mam też wrażenie, że Mickiewicz mówi moje słowa nigdy przeze mnie nie napisane.
Moja lektura Mickiewicza jest od bardzo dawna, w głębokim stopniu, lekturą konfesyjną. Z innej strony moja chęć pokazania Mickiewicza wynika z bardzo praktycznej potrzeby pokazania, że Mickiewicza należy czytać, a nie przerabiać. Moje własne doświadczenie pedagogiczne pokazuje, że studenci ze szkoły teatralnej dziwią się, że TO jest Mickiewicz. Tak, to jest Mickiewicz, ale trzeba go czytać, a nie przerabiać. Wykorzystując mój warsztat aktorski mogę pokazywać Mickiewicza w jego zaskakującej formie.
Dodatkowym, ważnym elementem dla mnie, była moja osobista chęć przedstawienia Mickiewicza w Kownie i wiedziałem, że tak się stanie. Czego nie mogłem się spodziewać to tego, że mój mickiewiczowski monodram przeniesie mnie wkrótce na Litwę, Ukrainę, Słowację, do Estonii, Armenii i absolutnie zaskakującego miejsca, jakim jest islandzka ziemia. To jest już wysokiej rangi metafizyka.
I.P.N.: Jak Pan odbiera przygotowanie się do dzisiejszego wieczoru? Całą techniczną otoczkę?
B.K.: Wymiar techniczny dzisiejszego spektaklu ma ogromne znaczenie. Jest to kwestia synchronizacji wszystkich elementów. Gdybym jednak miał ująć to zdarzenie w kategoriach relacji międzyludzkich mam jedno porównanie i chodzi mi o spotkanie jam session, gdzie pięcioro grających, właściwie siedmioro, wliczając osoby zajmujące się oświetleniem i dźwiękiem, tworzą całość. Nie wystarczy przekładanie kolejnych stron i poprawne czytanie tekstu. My musimy wzajemnie się odczuwać.
I.P.N.: To tak, jakby miał pan za sobą cztery cienie.
B.K.: Tak. Na potrzeby naszej rozmowy nie będę udawał, że ja nie słyszę tego, co się wokół mnie dzieje. Tak stworzony spektakl daje uczucie relacji opartej na specjalnym rodzaju przyjaźni, bliskości.
I.P.N: Czy w zawiązku z powstałą relacją ma Pan odczucie, że przewodzi Pan emocjami innych osób? Prowadzi je przez niuanse tekstu, który może nie być rozumiany w pełnym stopniu, a ma zostać przez nich przekazany?
B.K.: Tekst na pewno jest przez wszystkich zrozumiany, a emocje nie są udawane, czy przez innych narzucane. Nim doszło do naszego spotkania minęły długie miesiące pracy. Najpierw powstało specjalne nagranie monodramu na potrzeby audiodeskrypcji. Potem powstało tłumaczenie. Notabene pierwsze tłumaczenie Mickiewicza na islandzki. Nie bójmy się tego powiedzieć. Jesteśmy dzisiaj w kulturowym, historycznym momencie.
I.N.P.: Po raz pierwszy Mickiewicz po islandzku, po raz pierwszy wystawiony w takiej formie, tutaj w Islandii… Czy miał Pan podobne doświadczenia w Polsce, gdzie publiczność mogła odebrać przedstawienie w nieco odmiennej formie?
B.K.: Nie. To pierwszy raz. Jedyne, do czego mogę się odnieść to prezentacje zagraniczne, o których wspomniałem, ale one były wyłącznie w języku polskim. Co szokujące, pierwszą osobą, rozedrganą, zapłakaną, która podeszła do mnie po pierwszej prezentacji monodramu dla szerokiej publiczności podczas Wrocławskich Spotkań Jednego Aktora, była dyrektorka Międzynarodowego Festiwalu Jednego Aktora w Dubaju. Osoba nie mówiąca słowa po polsku. Właśnie tam miały mnie zawieść z monodramem pierwsze kroki za granice kraju, ale z przyczyn politycznych nie doszło do tego. Mogę jedynie potwierdzić, że mimo braku zrozumienia dosłownego tekstu doświadczałem porozumienia z publicznością, występując na zagranicznych scenach.
I.N.P.: Czyli w pewnym sensie można powiedzieć, że gra aktora nie potrzebuje tłumaczenia, że emocje przekazywane zostaną odebrane?
B.K.: W bardzo dużym stopniu tak, ale nie mogę umniejszać ważności tekstu, jakim się posługuję. To jest wartość nieoceniona. Dzisiejsze spotkanie dotyka jeszcze innej sfery, ponieważ jest dedykowane do osób niewidomych lub niedowidzących. Tworzy to nową jakość, nową relację.
I.N.P.: Słowami buduje Pan mickiewiczowskie obrazy w głowach widzów, których wyobrażenie rzeczywistości jest dla nas widzących abstrakcją.
B.K.: Tak. Jest to przejmujące uczucie.
I.N.P.: Nie mogąc się doczekać rozpoczęcia spektaklu, dziękujemy za spotkanie i życzymy kolejnych sukcesów przy propagowaniu polskiej kultury. Miejmy nadzieję, że Mickiewicz zacznie być czytany.
B.K.: Dziękuję. Serdecznie pozdrawiam Czytelników Iceland News Polska. Do widzenia!
I.N.P.: Do widzenia z widowni!
Projekt „Islandia i Polska przeciw wykluczeniu z kultury” to trzyletnia międzynarodowa wymiana artystyczna realizowana w oparciu o ideę audiodeskrypcji. Projekt ma na celu upowszechnianie dobrych praktyk udostępniania kultury osobom niepełnosprawnym, promocję dziedzictwa kulturowego obu krajów oraz pogłębienie porozumienia między Polakami i Islandczykami.
O wydarzeniu informowaliśmy na łamach Iceland News Polska w artykule: MONODRAM „MÓJ TRUP” W TEATRZE W HAFNARFJÖRÐUR