Deszcz, wiatr, coraz ciemniej i zimniej. Stoimy na progu kolejnej islandzkiej zimy. Ale nie ma co narzekać, trzeba po prostu zrobić skyrnik.
Skyr to produkt mleczny, wytwarzany z odtłuszczonego mleka, bogaty w białko. Jest też znakomitym źródłem wapnia. Zawiera także duże ilości witamin z grupy B (przede wszystkim B2 i B12) oraz fosfor i potas. Jego bardzo docenianą cechą jest niskokaloryczność. W kuchni może służyć za jogurt czy śmietanę. Może być podstawą wielu deserów.
No to zróbmy z niego sernik na zimno – nazwa narzuca się sama „skyrnik”.
Pędzimy więc do sklepu, aby nabyć drogą kupna:
- skyr naturalny – 500 g
- jajka – 2 sztuki
- cukier – pół szklaki
- masło – 100 g
- mleko – 1 szklanka
- żelatynę
- biszkopty
- ulubione owoce w puszce
- galaretkę owocową
Nasz skyrnik stał się symbolem przyjaźni islandzko-polskiej – kupiliśmy skyr, jajka, masło, mleko i cukier w islandzkim sklepie, a żelatynę, biszkopty, owoce i galaretkę – w polskim.
Skyrnik powstał jako wynik międzynarodowej pracy zespołowej.
Bergur uczynił galaretkę owocową według przepisu na opakowaniu i odstawił do wystygnięcia, po czym otworzył puszkę z mieszanką owocową.
Ægir zajął się żelatyną – 4 łyżki żelatyny zalał w miseczce szklanką zimnej wody i odstawił, żeby się namoczyła.
Waldemar ułożył biszkopty na dnie tortownicy i nasączył je zimną herbatą z odrobiną cytryny.
W kooperacji z Justyną wrzuciliśmy do miksera 2 żółtka i 1 białko oraz pół szklanki cukru. Miksowałyśmy tak długo, aż został roztarty cały cukier. Następnie dodałyśmy 100 g poszatkowanego masła. I znów miksowanie na gładką masę.
W kolejnym kroku do miksera trafiło pół kilo skyru – całość utarłyśmy na gładką, puszystą masę.
Ægir podgrzał 250 ml mleka tak, aby jednak nie było gorące (nie powinno parzyć włożonego weń palca). Wlał podgrzane mleko do miseczki z namoczoną żelatyną i mieszając doprowadził do jej całkowitego rozpuszczenia (żelatyny, nie miseczki).
Tak przygotowaną żelatynę przelał do miksera. Po zmiksowaniu całości otrzymaliśmy masę skyrnikową, którą przelaliśmy do tortownicy, przykrywając ułożone na jej dnie biszkopty. Gdy masa lekko zastygła, Justyna wyłożyła na nią owoce, a Waldemar zalał galaretką.
Komisyjnie włożyliśmy produkt do lodówki i gdy całość pięknie zastygła, zjedliśmy. Spożywanie trwało zdecydowanie krócej niż produkcja.