Marcin Michalski i Maciej Wasielewski, dwóch chłopaków zafascynowanych Wyspami Owczymi. Dzięki nim dostajemy zbiór reporterskich obrazków, wrażeń, impresji o ludziach niezwykłych, niezłomnych. Rzuconych na wystające z wody kilkanaście niewielkich wysepek, których Europejczyk kontynentalny nie jest w stanie wskazać na mapie; a usłyszawszy ich nazwę, utwierdza się w przekonaniu, że niechybnie chodzi tu o bajkową krainę rodem z opowieści Tolkiena.
Autorzy wchodzą w życie mieszkańców. Sami zresztą zostają do tego zaproszeni. Tam nie ma tajemnic. Drzwi zamykać nie trzeba. Nic przed nikim się nie ukryje. Sąsiad wie, jaką bieliznę noszę, a ja wiem, co po pracy robi prezenterka telewizyjna. To sceny z życia prowincji (mówiąc językiem Balzaka). Mikroświat, raj poszukujących samotności introwertyków. Tu możesz być odludkiem i nikt nie nazwie cię aspołecznym dziwadłem.
To opowieść o narodzie żyjącym na uboczu, w swoim własnym, często niebezpiecznym, ale dość przytulnym świecie. To opowieść o ludziach, którym jest w życiu dobrze. Którzy – niczym u Reja – wiodą żywot poczciwy. Bo to opowieść o zgodzie. Z sobą samym, ze społecznością, z życiem, z naturą. Zazdrość bierze.
To prezent nie tylko dla miłośników tej mniej znanej Skandynawii. To także pozycja dla tych, którzy chcą się dać przekonać lub zaskoczyć, że życie to nie tylko huczne winopicie przy wtórze gromkich śpiewów na południu naszego kontynentu. W tej samej Europie żyją ludzie, którzy nie tyle czerpią życie, co smakują je. I to nie pełnymi garściami, lecz szczyptami. Okruchami przyjemności branymi po trochu w dwa palce.
Tyle że intensywność tej szczypty dorównuje, a może nawet przewyższa wszystkie błękity greckiego nieba; wesołe pieśni Włochów w Neapolu; fioletowe pola lawendy i zapach ziół w Prowansji; migające czerwienią suknie kobiet, które tańczą flamenco na ulicach hiszpańskich miasteczek; żółte larwy lizbońskich tramwajów pnące się mozolnie po stromych uliczkach.
Tam rządzi cisza, samotność wchodzi do domostw, wiatr przywiewa twórczą inspirację, surowość klimatu uczy pokory, częste deszcze zmywają głowy najbardziej pyszałkowatym zarozumialcom. Witamy w świecie, gdzie nie ma lepszych i gorszych. Gdzie pracownik w przetwórni ryb jest równy premierowi.
Jest jednak i druga strona tego zielonego, owczego medalu. Autorzy nie uciekają od tematów kontrowersyjnych, wstydliwych. Doroczne polowania na grindwale, które hańbią ocean szkarłatną barwą mordu; tolerancja wobec mniejszości seksualnych pozostawiająca wiele do życzenia (dość wspomnieć bojkot pani premier Islandii, która odwiedziła Wyspy Owcze wraz z żoną); skrywane głęboko kompleksy. I właśnie na tym polega dobry reportaż. Nie ubarwia, nie koloryzuje rzeczywistości. Pokazuje prawdę. Tak po prostu. Uczciwie.
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski, „81:1 Opowieści z Wysp Owczych”, Czarne 2011.