Często romantyzujemy Grenlandię, zwłaszcza gdy czytamy o niej, siedząc w ciepłym, wygodnym mieszkaniu, mając pełną lodówkę, dostęp do szkoły dla dzieci, dostęp do lekarza. Kiedy oglądamy zdjęcia zorzy polarnej lub film o ekscytującej wyprawie psim zaprzęgiem.
Takie obrazki zwykle się nam „sprzedaje”. Nic w tym szczególnie złego, ale warto wiedzieć, że fakty o najdalej wysuniętych na północ Grenlandii miejscowościach i ich mieszkańcach, rdzennych Inughitach (zwanych także polarnymi Inuitami) niewiele mają wspólnego z taką narracją. O tym także jest książka Ilony Wiśniewskiej. O stawaniu twarzą w twarz z niewygodną, uwierającą rzeczywistością. Czy jest to jedyny prawdziwy obraz tych miejsc? Na pewno nie. Ale warto znać kontekst.
W „Migocie” Ilona Wiśniewska bierze na reporterskie barki trudną powinność – próbuje oddać głos tym, których przez lata nie słuchano, o których i dziś nie bardzo chce się wiedzieć. Bo przecież taka historia boli, jest niekomfortowa. To opowieść o trudnym życiu, ale także o niesprawiedliwości, stereotypach, wykluczeniu, niezrozumieniu i również niedocenianiu inughickiej kultury, ba, o częstym przekonaniu, że czegoś takiego w ogóle nie ma.
Ilona Wiśniewska – jako dziennikarka, reporterka – przybywa ze świata słów. Inughici do dzisiaj nie zawsze im ufają. Im bliższy jest świat żywych relacji, także tych z naturą. Ale ich stosunek do natury to znów nie jest idealizowanie. Bez kultywowania łowieckich tradycji nie daliby rady przeżyć. I chociaż niektóre ich poczynania mogą się nam wydać brutalne, jakie mamy prawo oceniać je z perspektywy wygodnego fotela? Możemy jedynie wysłuchać głosów osób, które zechciały o sobie i o swoim życiu opowiedzieć. I tak, czasem są to głosy, które trudno znieść.
Mieszkańcy dwóch osad na Północy mówią bez ozdobników o niewyobrażalnie trudnych warunkach – fizycznych i psychicznych, w jakich żyją. Niektóre z tych historii – jak chociażby głos nauczyciela z Qaanaaq – pełne są frustracji. Nie jest łatwo czytać takie fragmenty. Wzbudzają w czytelniku gniew i wstyd. A potem refleksję – czy ja poradziłabym sobie, poradziłbym sobie w takich sytuacjach? Co o tym w ogóle wiem?
Ilona Wiśniewska przybywa na Grenlandię, szukając przeszłości Gerta – chłopca z domu dziecka na zachodzie Grenlandii, w którym wcześniej pracowała jako wolontariuszka. Chłopca, który odebrał sobie życie. Jego zdjęcie znajduje się na okładce jej książki „Lud”.
„Książka z Gertem na okładce kończyła się informacją o jego śmierci. Im dłużej o tym myślałam, tym mniej mogłam uwierzyć w to, co napisałam. Wiedziałam, że w końcu trzeba będzie sprawdzić dwie rzeczy: za czym tak tęsknił i czy ktoś tęskni za nim”.
Podróż, która zaczęła się wraz z poszukiwaniem miejsca Gerta na Ziemi i jego rodziny, doprowadziła Ilonę Wiśniewską między innymi do Juaanny, matki adoptowanej dziewczynki. Dziecko zmarło w wyniku nieszczęśliwego wypadku, po pogryzieniu przez psy. Nie udzielono mu też na czas pomocy lekarskiej. Bo helikopter czy samolot nie zawsze dolatują, a w szpitalu przyjmują do szesnastej. Umiera też wiele niemowląt, na miejscu nie ma inkubatora. Młodzież, którą uczy Juaanna, często wybiera samobójstwo, nie widząc innego rozwiązania ani przyszłości. Takie rzeczy po prostu się dzieją… – podkreśla Juaanna – A dzieci muszą sobie radzić same, od momentu, w którym nauczą się chodzić. Ale wśród bohaterów książki są i tacy rozmówcy, jak Ikuo Oshima, który przyleciał z Japonii na Grenlandię i żyje jak Inughici. Nauczył się polować od rdzennych łowców, których wiedzę i doświadczenie szanuje. W Siorapaluk założył rodzinę, ma dzieci i wnuki. Uczynił to surowe miejsce swoim domem. Jedynym domem, w którym czuje się i jest sobą. W tej książce spotkacie więcej fascynujących historii, choć pewnie ich bohaterowie powiedzieliby, że to po prostu ich codzienność.
Najważniejsze jest – dla mnie – w „Migocie” przede wszystkim to, że Ilona Wiśniewska uczestniczy w zwykłym życiu osad Qaanaaq i Siorapaluk – jako – co jest niezwykle w tej książce istotne – uważny obserwator, uważny świadek. Obserwuje, zapisuje, dzieli się z nami, przekazuje nam – czytelnikom to, co zobaczyła, usłyszała, przeżyła. Nie sili na pouczenia, nie szuka łatwych ocen. Szczerze pisze też o własnych emocjach, towarzyszących spotkaniom. Dociera do własnych granic i spotyka sama ze sobą.
„To dwunasta noc polarna w moim życiu, ale pierwsza, w której mrok jest tak gęsty […].
Każda kolejna noc polarna silniej wysusza skórę, ciągnie w dół policzki i piersi, wysrebrza włosy i usztywnia biodra. W łazience bez wody i z toaletą bez odpływu wisi małe lusterko, ale skutecznie omijam je wzrokiem. […] Kieruję czołówkę na to, co mam siłę oglądać. Psy telepią się z zimna na wichrze, pyk, nie ma. Szczeniak leży na wpół żywy pod deskami i szmatami, pyk, nie ma. W oczach martwej foki odbija się światło latarni, pyk. Świecę na siebie i gaszę. Jestem i mnie nie ma”.
Jest jeszcze jedna cenna wartość tej książki. To sposób, w jaki pisze Ilona Wiśniewska. Osobny, pozornie zdystansowany, a jednak pełen emocji, bo czytając, odczuwamy ich całą gamę. Warto towarzyszyć autorce w tej podróży. Zaplanujcie na nią więcej czasu, może kilka, a może kilkanaście wieczorów. Można się sporo od bohaterów nauczyć. Nie spieszyć się. Docenić to, co mamy. Przyjrzeć się innym i… sobie.
Olga Szelc
Cytat użyty w tytule to fragment wiersza grenlandzkiej poetki Katti Frederiksen „Muszę przyznać”, który Ilona Wiśniewska przytacza w książce „Migot. Z krańca Grenlandii” na stronie 19.
Ilona Wiśniewska „Migot. Z krańca Grenlandii”. Wydawnictwo Czarne, 2022
Książkę znajdziecie np. TU.