Część druga
Listopad, biblioteka turystyczna i ciekawy wieczór poświęcony islandzkim Fiordom Zachodnim. We Wrocławiu, mieście partnerskim Reykjaviku, czytelnicy spotkali się z Piotrem Mikołajczakiem, połową duetu pisarskiego, tworzącego blog IceStory.pl.
Drugą jego połową jest Berenika Lenard. Na spotkanie przybyło wielu wrocławian, zainteresowanych podróżami i Islandią. Prowadziła je Marzena Karwowska, kierowniczka biblioteki turystycznej.
Marzena Karwowska: W waszej książce pojawiają się inspirujące bohaterki. Islandki to twarde kobiety, bo takie musiały być. Mnie zachwyciła historia Betty. To taka żeńska wersja Gislego-pustelnika.
Piotr Mikołajczak: Betty to bardzo ciekawa postać. Opiekuje się kościołem, bodajże jednym z dwóch na Islandii, który ma na portyku wyrzeźbiony krzyż celtycki, jedną z najstarszych Biblii na Islandii, a także cmentarzem, na którym spoczywają jej przodkowie. Robi czapki, biżuterię, opiekuje się kilkoma setkami owiec. Betty jest ostatnią kobietą mieszkającą w tym przepięknym Fiordzie. Gdy wszyscy stamtąd odeszli, ona została tam z dzieckiem, ale mieszkańcy z okolicznych wsi i lokalny samorząd stwierdzili, że trudno jej będzie wychowywać dziecko w takiej izolacji. Nasyłano na nią kontrole z kuratorium, które miały wykazać, że jej syn będzie niedostosowany do życia w społeczeństwie, skrzywdzony. Okazało się jednak, że syn Betty jest świetnie wychowany i inteligentny. Betty opowiadała nam o twardych Islandkach, które musiały często radzić sobie same. O całych wioskach, w których zostały niemal same kobiety, dzieci i starcy, bo wszyscy mężczyźni w sile wieku zginęli na morzu. W czasie II wojny światowej zginęło 230 Islandczyków. Wszyscy na morzu. Islandia jest więc krajem, który nie ma traum związanych z II wojną światową, a przynajmniej nie takich, jak w krajach europejskich, co nie znaczy, że Islandczycy są pozbawieni ich w ogóle. To miejsce, w którym wiele rzeczy działo się na opak. Gdy w Europie palono kobiety na stosach jako czarownice, tam palono mężczyzn jako czarowników. Spalono chyba tylko jedną kobietę. Tak, Islandki są dzielne i twarde. Pewnie dlatego wyspa jest na czele Europy, jeśli chodzi o równe prawa, a także zrównanie płac.
Islandię znasz dobrze, nie tylko ludzi tam mieszkających, ale i samą wyspę. Jakie miejsca warto zobaczyć?
Oczywiście, Fiordy Zachodnie (śmiech). Muszę tu wyjaśnić, że byliśmy z Bereniką na Islandii właściwie wszędzie, także na wielu wyspach wokół niej. Znamy ją bardzo dobrze, kochamy i traktujemy jak drugą ojczyznę. Naszym ostatnim odkryciem był naturalnie półwysep Hornstrandir, gdzie przybywa około 2 tysięcy turystów rocznie. Tam jest naprawdę dzika, piękna i wybuchająca setkami kolorów przyroda. Można na przykład spotkać lisy polarne, które nie boją się ludzi, a opuszczona baza wojskowa na górze Straumnes to gratka dla wszystkich wielbicieli postapokaliptycznych klimatów. Fiordy Zachodnie to najstarszy geologicznie obszar Islandii, gdzie wulkany powiedziały już dawno ostatnie słowo. Tam niemal czuć, że ta ziemia inaczej pulsuje, że jest już ustabilizowana. Warto zobaczyć to miejsce na własne oczy.
Oczywiście, można zacząć od najpopularniejszego kierunku, czyli od Golden Circle, zobaczyć gejzery, Czarną Plażę, Vik, wodospady na południu. Takim obowiązkowym punktem programu jest również Þingvellir, czyli dolina, gdzie w 930 r n.e. zebrał się jeden z najstarszych parlamentów świata – Alþingi. Tam także możemy zwiedzić szczelinę, w której symbolicznie stykają się płyty tektoniczne eurazjatycka i północnoamerykańska. To też miejsce, gdzie kiedyś Islandia się rozdzieli, tworząc dwie wyspy. To wszystko niezaprzeczalnie piękne, ale też i dość popularne miejsca. Jednak jeśli chcecie udać się tam, gdzie nie ma takiego tłumu turystów jak na południu, a za wzgórzami czekają opowieści – to piszcie do nas.
A w jakiej porze roku najlepiej zwiedzać Islandię?
W każdej. Wyspa zupełnie inaczej wygląda latem i inaczej zimą. Mówi się, że tylko te dwie pory roku tam występują, ale ja tam widzę także jesień we wrześniu i w październiku, kiedy wszystko staje się rdzawe, pokrywa się kolorami, które trudno opisać. Z kolei zimą niesamowite jest światło bardzo krótkiego dnia, idealne do robienia fotografii. Zorze polarne można oglądać od października do kwietnia. Jeśli chcemy zobaczyć białe noce, warto wybrać się na wyspę w czerwcu bądź lipcu. Są rzeczy, których nie da się namalować słowami, bo zwyczajnie ich brakuje. Mam też poczucie, że nawet najlepsze zdjęcia nie są w stanie oddać piękna tego krajobrazu, jego dzikości. Warto zobaczyć to chociaż raz w życiu, bo jest to ziemia inna niż wszystkie, która ciągle się tworzy i przeistacza na naszych oczach.
Czy rzeczywiście życie na Islandii w miastach toczy się wolniej niż w Europie?
Moim zdaniem zdecydowanie tak. Islandczycy są w ogóle narodem, który wszystko robi nieco wolniej. My, Polacy zaczynamy ich przyzwyczajać do szybszego tempa pracy. Islandczycy chyba przez to, że żyli wiele lat w izolacji, mają podejście „spokojnie, wypijmy kawę, dojdziemy do porozumienia, nie ma się po co spieszyć”. Może w Reykjaviku nie jest tak wolno i spokojnie, ale w małym miejscowościach wszystko toczy się jak w jakimś serialu. Cicho, przyjaźnie, bez stresu. Tam naprawdę można odpocząć, zwłaszcza gdy znajdzie się miejsce bez zasięgu (śmiech).
A jak tam jest z zaopatrzeniem? Czy coś się uprawia, hoduje czy raczej sprowadza?
Na Islandii można dostać prawie wszystko. Owoce i warzywa uprawiane są w szklarniach geotermalnych. Bardzo dobrze się tam czują. Mięso to głównie jagnięcina i baranina. Na Islandii mieszka około miliona szczęśliwych owiec, które biegają swobodnie, jedzą zioła, piją czystą wodę, dlatego to mięso smakuje tak dobrze. Jest mnóstwo produktów mlecznych. Oczywiście, niezwykle ważne w diecie są ryby. Rybołówstwo i przetwórstwo rybne to główne gałęzie gospodarki. Są jeszcze słynne islandzkie swetry, ale dość trudno je zjeść (śmiech).
Chciałabym wrócić do książki i zapytać o to, jak wybieraliście bohaterów? Czy to było spontaniczne, czy zaplanowaliście sobie poszczególne spotkania?
Było i tak, i tak. Pozwól, że odpowiem cytatem „wyruszamy pod koniec maja z zamiarem spontanicznego poszukiwania opowieści”. Ale prawdą jest też to, że gdy zdecydowaliśmy się na Hornstrandir, Berenika zrobiła bardzo rzetelny research. Do niektórych bohaterów musieliśmy docierać za pośrednictwem innych, poznanych w drodze osób. Bardzo wiele z tych rozmów, jak np. z prezydentem Grimssonem, kapitanem Siggim albo opowieść o Gislim nie wzięły się z przypadku. Byliśmy do nich świetnie przygotowani, wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, z kim chcemy rozmawiać, o kim i po co. Ale były też takie historie, jak ta ze spotkaniem Ragnara Axelssona, najsławniejszego islandzkiego fotografa. Jeden z bohaterów naszej książki, gdy usłyszał, że chcemy porozmawiać z Ragnarem, po prostu do niego zadzwonił. „Hej Raggi, mam tu dwójkę fajnych ludzi z Polski, może chciałbyś z nimi pogadać, bo oni z tobą bardzo”. Ragnar odpowiedział, żebyśmy się z nim skontaktowali. Choć umawialiśmy się kilka razy, nie udało się nam porozmawiać bo Ragnar był zajęty nowym projektem. Nie poinformował nas nawet, że nie przyjedzie, ale nie byliśmy źli, bo to tutaj zwykła praktyka. I to Rax (śmiech).
Gdy pisaliśmy z prośbą o spotkanie do Prezydenta, trochę to niestety trwało. Musieliśmy wysłać wcześniej pytania, zapewne prześwietlali w tym czasie nasze profile, musieliśmy tłumaczyć dlaczego i o czym chcemy rozmawiać. Z kolei spotkanie Dawida było szczęśliwym przypadkiem. I to idealnie pasującym do książki. Pracowałem wtedy w „Dobrym Pasterzu”. Pewnego dnia kolega powiedział do mnie:, „Piter, muszę ci coś fajnego powiedzieć. Wiesz, moja dziewczyna jest w jednej czwartej Amerykanką!”. Zapytałem czy jej dziadek był na Islandii podczas II Wojny Światowej. „W czasie wojny służył tutaj” – potwierdził kolega. W tamtym czasie bez skutku szukaliśmy Amerykanów, którzy służyli na Hornstrandir, Berenika kontaktowała się nawet z Pentagonem. Zapytałem więc bez nadziei czy dziadek nie służył może na Straumnesfjall, a on na to: „Piter, skąd wiesz, że on tam był!? Przylatuje właśnie po sześćdziesięciu latach!”. Oczywiście, rozpłynąłem się i zrobiłem wszystko, by zaaranżować spotkanie. David się zgodził. Podczas wywiadu pokazaliśmy mu zdjęcia ze zniszczonej bazy, w której kiedyś służył. Gdy ją zobaczył, rozpłakał się i powiedział, że wszystko przepadło, że Amerykanie nie są mądrym narodem, za dużo zostawiają po sobie bałaganu i za dużo pieniędzy tracą na wojsko. Okazało się też, że spotkaliśmy wcześniej człowieka, który w tej bazie się wychowywał i którego David pamiętał jako dziecko. Niesamowite, prawda?
Pisaniu tych historii towarzyszyła ogromna determinacja. Gdy dowiedzieliśmy, że wydawnictwo Czarne chce nam wydać książkę, postanowiliśmy, że będziemy najlepszą wersją siebie i napiszemy książkę o Islandii, jaką sami chcielibyśmy przeczytać, z tematami, o których nie pisał do tej pory nikt. W ogóle na początku miała to być książka o Islandii i Grenlandii, ale stwierdziliśmy wspólnie z wydawnictwem, że Grenlandię zostawiamy sobie na deser. Dziś już wiemy jednak, że książki o Grenlandii nie będzie.
Dlaczego?
Byliśmy tam cztery razy, w sumie około miesiąca. Henryk Martenka z Angory powiedział nam kiedyś: „Jak jedziesz gdzieś na tydzień, możesz napisać fajny artykuł. Gdy wyjedziesz na miesiąc, możesz napisać reportaż do gazety. Na rok, czy dwa lata, to napiszesz książkę. Ale jak gdzieś mieszkasz 10 lat, to już nic nie napiszesz, bo nie wiesz od czego zacząć”. Wykorzystamy oczywiście te materiały o Grenlandii, które już mamy. Ostatnio w „Kontynentach” ukazał się nasz artykuł o jednej z najbardziej odizolowanych osad w Arktyce. Mieszka tam na stałe około 360 osób. To dość smutna historia. Większość ludzi, którzy tam żyją, nie stać na to, by wyjechać z własnej wioski. Następna osada znajduje się 900 km dalej. Żeby dopłynąć do najbliższego portu, Ísafjörður, trzeba mieć bardzo dobrą łódź, a mieszkańcy niestety takich nie mają. Wschodnia Grenlandia jest bardzo zaniedbana i zanieczyszczona. I to jest w dużej mierze nasza, białych ludzi, wina. Daliśmy Grenlandczykom cywilizację, której nie umieją używać. Kiedyś, jak coś się zjadło, to resztki po prostu się wyrzucało, a natura sobie z tym radziła. Dzisiaj tak samo mieszkańcy wschodniej części wyspy postępują z plastikowymi opakowaniami czy puszkami. Niedaleko Tasiilaq znajdowało się do niedawna 30 tysięcy beczek, z których wyciekło paliwo lotnicze. Gdy beczki skorodowały, paliwo wsiąkło w ziemię. To oczywiście następna pamiątka po kolejnej, amerykańskiej bazie wojskowej. Pomnik ludzkiej głupoty. Grenlandia więc pojawi się jeszcze w jakimś projekcie, ale nie możemy powiedzieć, w jakim. Pracujemy też nad kolejną książką, o niej jednak na razie także nie będę opowiadać.
A czy to prawda, że czasem na Islandii zmienia się plany budowy dróg ze względu na elfy?
Podobno było (jest?) nawet ministerstwo do spraw rozmów z elfami (śmiech). O takich przypadkach słyszeliśmy, że wysyłano na teren budowy kobietę, która umie z nimi rozmawiać. Taka osoba słucha natury i mówi, czy droga może tu przechodzić czy nie. Słyszy, jak elfy mówią do niej: dajcie nam dwa tygodnie na wyprowadzkę i możecie zacząć budować. Chyba warto ich posłuchać, bo często zdarzały się wypadki, a Islandczycy, którzy wierzą w elfy, twierdzą, że to z pewnością sprawka „niewidzialnych ludzi”. Wszystkie opowieści o elfach, bogach i duchach są na Islandii dużo starsze niż chrześcijaństwo, dlatego niektórzy Islandczycy dają pierwszeństwo tym wierzeniom. Obecnie na przykład powstaje świątynia Odyna pod Reykjavikiem i nikogo to nie dziwi.
Najważniejsza jednak i najpotężniejsza na Islandii jest sama natura. To dzięki niej ma się możliwość prawdziwie magicznych spotkań, których na Północy da się zaznać całkiem sporo. Dlatego też założyliśmy firmę i zamierzamy zapraszać chętnych do podróżowania z nami. Islandię powinno się zwiedzać nie tylko oglądając krajobrazy, ale też poprzez opowieści. A my mamy jeszcze wiele, wiele do opowiedzenia.
Relację ze spotkania spisała Olga Szelc
Zainteresowanym polecamy książki Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka – Szepty kamieni oraz Zostanie tylko wiatr. Fiordy Zachodniej Islandii. Książki można kupić TU.
Zachęcamy do odwiedzania bloga IceStory.pl.