Opowiadanie dobrych historii to na Islandii tradycja

Dodane przez: INP Czas czytania: 12 min.
Arnaldur Indriðason podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału / fot. Olga Szelc

Podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, który co roku odbywa się we Wrocławiu, z polskimi czytelnikami spotkał się Arnaldur Indriðason. Spotkanie poprowadzili – pisarz i dyrektor festiwalu Irek Grin oraz poeta Marcin Świetlicki. Tłumaczył je zaś z języka islandzkiego Jacek Godek, który zajmuje się przekładaniem powieści Arnaldura Indriðasona na język polski.

Jak podkreślił Irek Grin – o przyjazd pisarza na Międzynarodowy Festiwal Kryminału starał się dziesięć lat. 26 maja pisarz otrzymał we Wrocławiu Honorową Nagrodę Wielkiego Kalibru.
Tekst jest zapisem spotkania autorskiego w Starym Klasztorze.

- REKLAMA -
Ad image

Irek Grin: W jakim wieku zaczyna się dzieciom na Islandii opowiadać te wszystkie straszne historie o duchach i trollach?

Arnaldur Indriðason: Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym przede wszystkim podziękować za zaproszenie do waszego pięknego miasta. Przyjechałem z Islandii, gdzie dzisiaj mamy 3 stopnie Celsjusza, pada deszcz i wieje wiatr. Jestem w Polsce od trzech dni, jest tu piękna pogoda i wspaniali ludzie. Myślę więc, że chciałbym tu zamieszkać (śmiech).

A o górskich trollach opowiada się już całkiem małym dzieciom. Największym górskim trollem jest pewna postać, która ma rogi i kopyta. Właściwe to nie jest on, lecz ona i je dzieci. Kiedy jest się młodym, to się człowiek boi takich historii.

Jednak te opowieści to nasze dziedzictwo. Mamy to szczęście, że zostały one w połowie XIX wieku spisane i wydane w jednej, grubej księdze. Dwóch ludzi przemierzyło cały kraj i skrupulatnie zbierali te historie. Spisanie ich i zamknięcie w jednym tomie zajęło im kilka lat. Jest to oczywiście tylko część tradycyjnego przekazu, jaki mają Islandczycy, lecz, gdyby wtedy tego nie zrobiono, być może jeszcze więcej opowieści zostałoby zapomnianych.

Marcin Świetlicki: Która z tych historii zdecydowała, że został Pan pisarzem? Która jest najbardziej traumatyczna?

Arnaldur Indriðason: Cóż, one wszystkie są fascynujące. Myślę, że w moim przypadku to nie była jedna konkretna opowieść, ale całe dziedzictwo. Mógłbym pewnie opowiedzieć kilka z tych historii, ale to nie jest odpowiednie ku temu miejsce. Sagi to część bogatej kulturowej skarbnicy. Były powszechnie opowiadane, a potem zostały spisane, ponieważ Islandczycy w ogóle uważają się za naród mocno zakorzeniony w literaturze, w słowie.

Irek Grin: Jaki procent społeczeństwa islandzkiego pisze? 50, 60 procent?

Arnaldur Indriðason: Zdaje mi się, że 50 procent (śmiech). Każdy z Islandczyków ma w sobie to dążenie do pisania, każdy chciałby pisać książki, bo opowiadanie dobrych historii to na Islandii tradycja. Nie wiem, na ile państwo znają islandzkie sagi. Te historie powstały w średniowieczu, zaraz po tym, gdy na Islandię przybyli pierwsi osadnicy. To są opowieści o miłości, zdradzie i honorze, występują w nich wspaniałe postacie, są tam ciągłe walki i zabójstwa. Jedna z sag jest też zagadką kryminalną. W związku z tym myślę, że to Islandczycy wynaleźli kryminał jako gatunek literacki (śmiech).

Marcin Świetlicki: Każdy Polak ma swoją wizję polskości. A jaka jest wizja bycia Islandczykiem?

Arnaldur Indriðason: Nie ma takiej wizji (śmiech). Kiedy chciałem skonstruować typowego Islandczyka, wyszedł mi komisarz Erlendur Sveinsson (śmiech). Jest to facet w średnim wieku, rozwiedziony, samotny i tak naprawdę nudziarz (śmiech).

Marcin Świetlicki: A kobieta islandzka?

Arnaldur Indriðason: O, hm… (śmiech). Zastanawiam się właśnie, jaki przykład podać ze swoich książek. Typową Islandką jest postać, która stara się poznać Erlendura, ale zabiera się do tego ostrożnie, bo nie do końca rozumie tego człowieka. To zresztą zgodne jest z powszechnie utartym powiedzeniem, że islandzkie kobiety nie rozumieją islandzkich mężczyzn (śmiech).

Irek Grin: Tak samo jest i u nas (śmiech). Chciałbym jednak jeszcze porozmawiać o postaci komisarza. Erlendur jest zlepiony z wielu klasycznych detektywów, a jednak nie jest to ani bohater czarnego kryminału, ani wiktoriański, ani też współczesna postać z powieści sensacyjnej. Cykl o nim osiągnął jednak wielki sukces. Z czego to wynika?

Arnaldur Indriðason: Nie wiem, dlaczego ten cykl osiągnął taki sukces. Starałem się bohatera uczynić tak islandzkim, jak tylko było to możliwe, po to, aby czytelnicy w niego uwierzyli, zaufali tej postaci. Kiedy zaczynaliśmy pisać islandzkie kryminały, była w nas niepewność, czy ludzie uwierzą, że te wszystkie sytuacje mogłoby się wydarzyć na naszej małej wyspie. Dlatego położyłem nacisk na to, aby bohater był wiarygodny i realny. Stąd indywidualna biografia Erlendura odpowiada powojennej historii Islandii. Po wojnie zmieniliśmy się z bardzo biednej rolniczej społeczności w bardzo bogate, nowoczesne społeczeństwo. Ta zmiana dokonała się nad wyraz szybko. To powoduje, że zawsze ktoś zostaje z tyłu. Erlendur jest tym, który został, tym, który za resztą nie nadąża. Najważniejszym powodem jest oczywiście jego dziecięca trauma spowodowana śmiercią brata. To jest pierwsza strata w jego życiu, pierwsze zaginięcie, a stało się to w czasie bardzo złej pogody, a więc w okolicznościach, jakie na Islandii doskonale wszyscy znamy.

Irek Grin: Ta postać naznaczona jest także poczuciem winy.

Arnaldur Indriðason: Taki bohater, z taką przeszłością jest wiarygodny dla Islandczyków. A potem cykl stał się znany, książki zostały przetłumaczone, zyskały popularność na świecie. Być może dlatego, że choć postać jest tak islandzka, to jednocześnie wzbudza w czytelnikach te same odczucia.

Marcin Świetlicki: A czy tworząc tę postać inspirował się Pan innymi bohaterami literackimi – np. Martinem Beckiem lub Kurtem Wallanderem?

Arnaldur Indriðason: Nie. Becka znam, ale Wallendera nie. Stiega Larssona też nie znam (śmiech).

Irek Grin: A co sądzi Pan w takim razie o powieściach Sjöwall i Wahlöö?

Arnaldur Indriðason: Te powieści wyszły na Islandii w latach 70. i były bardzo popularne. Historie działy się w środowisku, które znałem, mówiły o sąsiadach. To nie była opowieść o Jamesie Bondzie, który zbawia świat. Nie, wręcz przeciwnie – występował tam policjant, który w nudnej i trudnej pracy usiłuje rozwiązać zagadkę, dojść do prawdy. Nie było tam żadnego napięcia, sensacji, poza tym najważniejszym, istniejącym bardzo mocno między postaciami, które usiłują dowiedzieć się, co się stało. To mi się spodobało w ich pisarskiej pracy. Ten realizm.

Marcin Świetlicki: Kiedy rozmawialiśmy z Wahlöö, to powiedziała, że to nie ona z partnerem wymyślili ten sposób pisania, lecz amerykański, bardzo słabo w Polsce znany pisarz, Ed McBaine. Jest znany na Islandii?

Arnaldur Indriðason: W określonych środowiskach (uśmiech). Tak, jest u niego też ta drobiazgowa, żmudna policyjna praca.

Marcin Świetlicki: Czy odnosi Pan swoje postaci do bohaterów amerykańskich?

Arnaldur Indriðason: Nie zastanawiałem się nad tym i nie porównywałem. Amerykański styl jest inny. Nie czytam raczej tego, co piszą teraz Amerykanie. Moją tradycją jest tradycja skandynawska.

Irek Grin: Bohaterem ostatniej Pana powieści „Czarne powietrza” jest Sigurdur Oli, policjant, który był na szkoleniu w USA. To inna książka niż pozostałe z cyklu. Jest dynamiczna, mamy w niej pościg, bójkę. Czy ma Pan świadomość, że śledczy Ole to bohater nieco amerykański, że wnosi do policji islandzkiej nową jakość i czy ma to dla pana znaczenie?

Arnaldur Indriðason: Nie myślałem o tym. Chciałem wziąć sobie krótki urlop od Erlendura, bo bardzo trudno się z nim żyje (śmiech).

Marcin Świetlicki: A gdzie się podział Erlendur Sveinsson?

Irek Grin: Bo wiadomo tylko, że wyjechał i co jakiś czas w książce ktoś się pyta – gdzie on jest? (śmiech).

Arnaldur Indriðason: Erlendur pojechał na krótki odpoczynek w swoje rodzinne strony, na wschód Islandii, tam, gdzie się wychował i gdzie miał miejsce wypadek jego brata. To taka ostateczna wyprawa do krainy dzieciństwa, aby wyjaśnić to, co się wówczas stało.

Marcin Świetlicki: A czy jest już o tym książka?

Arnaldur Indriðason: Tak, jest. Ale nie chciałbym o tym teraz mówić (śmiech). W każdym razie w przerwie od Erlendura powstały jeszcze dwie inne książki, pierwsza o współpracowniczce komisarza i druga, „Czarne powietrza” o śledczym Olim. Ci, którzy je czytali, mają świadomość, że Sigurdur Oli nie jest specjalnie sympatyczną postacią, Jest wręcz odwrotnością Erlendura. Nie ma cienia współczucia dla przestępców, nie ma cienia współczucia dla ofiar, po prostu – nie ma cienia współczucia (śmiech). Być może to jest przykład współczesnego Islandczyka (śmiech). I w tej książce chciałem się doszukać w nim jakiegoś cienia ludzkich odruchów, ludzkiego ciepła. Takie było zadanie tej powieści i, mam nadzieję, że choć trochę się to udało. Natomiast ważne jest także to, że książka ukazała się w Islandii zaraz po kryzysie, który nastąpił w 2008 roku. I do pewnego stopnia traktuje o sprawach, które zdarzyły się przed kryzysem, wskazuje jego przyczyny, akcentuje ważne słowo – chciwość. To jest także opowieść właśnie o chciwości.

Irek Grin: „Czarne powietrza” rzeczywiście w sposób niezwykle precyzyjny opisują mechanizm kryzysu, ale moją uwagę przykuła przede wszystkim postać Olego. Mam wrażenie, że w poprzednich powieściach jest on ukazany jako niezbyt dobry policjant. Spóźnia się, zapomina o ważnych sprawach, nie był zbyt lotny, czym irytuje swojego przełożonego. W tej książce wychodzi z niego brak empatii, to prawda, lecz jest tu skutecznym gliną.

Arnaldur Indriðason: Tak, to prawda, zgadzam się (śmiech).

Irek Grin: Pora na zmianę tematu. Czy dla Pana język polski brzmi tak samo dziwnie, jak dla nas język islandzki? (śmiech)

Arnaldur Indriðason: Mogę w to uwierzyć! To równie trudne dla Islandczyków, żeby nauczyć się polskiego, jak dla Polaków, aby nauczyć się islandzkiego. Myślę, że nigdy nie mógłbym się nauczyć pisać po polsku, bo to są takie ciągi słów, w których wiele jest dziwnych zestawień c, z, s, z różnymi znakami itd. (śmiech).

Irek Grin: A czy kultura słowiańska jest dla Islandczyków rozpoznawalna?

Arnaldur Indriðason: Chyba nie. Ale to się powoli zmienia, głównie dzięki Polakom, którzy się sprowadzili na Islandię w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

Irek Grin: Tak jest nam w Polsce dobrze, że możemy nawet wyjeżdżać na Islandię!

Arnaldur Indriðason: Ja sam nie chciałbym mieszkać na Islandii. Mamy zbyt kiepską pogodę (śmiech).

Na zdjęciu od lewej: Tłumacz Jacek Godek, pisarz Arnaldur Indriðason i dziennikarka Olga Szelc

Więcej o Międzynarodowym Festiwalu Kryminału na:
www.portalkryminalny.pl
Portal Kryminalny – FB – TU

Olga Szelc

Udostępnij ten artykuł