Szorstka czułość, poczucie humoru i emocjonalny rollercoaster. To właśnie znajdziecie w trzeciej części opowieści o rodzinie Thomassonów, czyli „Ziemi przyobiecanej” Einara Kárasona.
Manni i Mundi – najmłodsi członkowie rodziny Thomassonów wyruszają do Ameryki, obrosłej w legendy o powodzeniu i bogactwie, aby odnaleźć i odwiedzić swoją babcię Gogo, niepokorną córkę wróżki Karoliny i wuja Baddiego, który po szeregu wyskoków na Islandii, odjechał dumnie za ocean.
To szalona, pełna absurdów i gorzkiego humoru opowieść o rodzinie, której każdy niemal członek zmaga się z poważnymi problemami, często zresztą na własne życzenie, choć może jest i w tym jakieś nadprzyrodzone przekleństwo. Tak przynajmniej twierdzi prababcia Karolina, kontaktująca się z siłami nie z tego świata. I nawet jeśli ktoś przez moment próbuje żyć jak „normalni” ludzie i tak w końcu dopadnie go klątwa. To właśnie przytrafia się na przykład Bobo (przybranemu bratu Mundiego), który próbuje założyć rodzinę w Starej Lepiance, czyli w domu owdowiałej Karoliny. Ma kobietę, ma dziecko i bardzo chciałby mieć spokój. Niestety, nie jest mu to dane, bo w spokojnym na pozór miejscu bez przerwy zjawia się pijany i awanturujący Baddi, nie stroniący nawet od płynu, którym babcia smaruje bolące nogi. Baddi, miotający się między własną wrażliwością a okrucieństwem, zagubiona dusza. Wszystko się więc rozpada. Zostaje tylko wieczna balanga, wrzaski, płacz i zgrzytanie zębów…
Tę opowieść o wyprawie do Ameryki snuje Mundi, który zdaje się najrozsądniejszym członkiem szalonej familii, choć on również bierze udział w rozmaitych wyskokach (taka to już chyba tradycja). Podróż za ocean, do babki Gogo, być może ma coś naprawić, może przekonać podróżników, że rodzina jako taka istnieje, a nie jest jedynie grupą ludzi, którzy rozpaczliwie miotają się w rzeczywistości, usiłując nie popaść doszczętnie w szaleństwo i uzależnienia.
„Wylądowaliśmy na ziemi przyobiecanej i rozejrzeliśmy się dookoła szeroko otwartymi oczami, lecz widziałem w zasadzie tylko ściany. Wszędzie widniały znaki z rozmaitymi zakazami, a jeden z nich zakazywał plucia. […]
Tu, po zachodniej stronie oceanu, mieliśmy zamiar spotkać się z moją babcią. Babcią Gogo. Kobietą, której na pewno nigdy nie znałem. Mieszkała daleko, gdzieś w głębi kontynentu, tysiąc albo i dwa tysiące kilometrów stąd, w pobliżu wielkich rzek. W liście, który przysłała do mojej prababci rok wcześniej, podała nazwę jakieś wsi lub hrabstwa. […]
W powietrzu unosił się zapach ludzi; zapach organiczny, zmieszany z odorem spalin i aromatem mocno wysmażonych befsztyków. Domy były zbyt duże, by je dostrzegać. Z każdej strony otaczały nas ściany, a u góry błękitniało niebo”.
Aby odnaleźć babcię Gogo, Manni i Mundi muszą najpierw odszukać Bobo, odgrywającego świetnie rolę człowieka sukcesu, tego, który zrealizował w pełni amerykańskie marzenie. Tymczasem, im dalej podróżują, tym bardziej rozpada się ta iluzja. Okazuje się, że babcia Gogo mieszka w przyczepie. Zawędrował do niej Baddi, dziś już wrak człowieka, który jednak nadal potrafi nieźle narozrabiać, walcząc ze swoimi demonami. Bohaterowie w coraz bardziej dusznej od oparów trunków atmosferze, wędrują przez Amerykę, gubiąc samych siebie i cel swojej podróży. Gdziekolwiek jednak się nie udają, „wszędzie są ściany”. To też opowieść o tym, że nie wystarczy zmienić miejsce zamieszkania, aby rozprawić się z dręczącymi problemami.
Podróż Manniego i Mundiego przeplatana jest wspomnieniami z ich dzieciństwa i młodości. Bez wątpienia dysfunkcyjnej, pełnej niezrozumienia dla marzeń i ambicji młodych ludzi (znakomite sceny ukrywania się przed skąpymi rodzicami i czytania książek, które miały być ozdobą mebli, a nie literaturą w użyciu). Manni i Mundi mierzą się ze swoimi niespełnionymi marzeniami i planami, bo chyba wydawało im się, że ta podróż coś zmieni, coś im pokaże, że stanie się jakiś cud. A tymczasem okazuje się, że nie da się uciec od starych ran. Być może jedynym wyjściem jest je po prostu zaakceptować i się z nimi pogodzić, żeby pójść krok dalej. Manni być może znajdzie ratunek w literaturze (zamierza napisać książkę o rodzinie i jej fragmenty czyta Mundiemu), a Mundi w tym, że potrafi patrzeć na świat bez oczekiwań i upiększeń. Bobo z kolei postanawia pozostać z Gogo i Baddim w indiańskim rezerwacie (w którym babcia i wuj lądują po kolejnej rozróbie), twierdząc, że być z rodzina, czyli „tą hołotą” – „to jak popijać antabus wódą, najpierw strasznie cierpisz, a potem się przyzwyczajasz”.
Jak i w poprzednich częściach, tak i w tej, tak bardzo szalonej, Einar Kárason z bohaterami obchodzi się szorstko, ale nadal obdarza ich czułością. Opisuje ich paskudne czyny, ciągle ich kochając. Pewnie w tym właśnie, ale także wyrazistych postaciach i w gorzkim poczuciu humoru, leży rażąca siła tej opowieści. W polskiej wersji moc ta wzmocniona jest z pewnością tłumaczeniem Jacka Godka i przygotowanym przez niego rozdziałem „Od tłumacza”. Ta część jest nieodłączna od wcześniejszej historii, ponieważ Islandia, w jakiej żyła rodzina wróżki Karoliny, już przeminęła.
„Oddaję Państwu trylogię Einara Karasona. Jest to nie tylko znakomita literatura, która w Islandii zyskała miano kultowej, ale również, a chyba nawet przede wszystkim, świadectwo niedawno minionych czasów. Część z Państwa może jeszcze je pamiętać, tak ja ja pamiętam Islandię z lat siedemdziesiątych, kraj, który dopiero za dwadzieścia pięć lat z górą miał zasłynąć z Björk, dwóch miss świata, strongmenów, szczypiornistów, a później jeszcze futbolistów czy kolejnych zespołów muzycznych albo filmów. Kraj leżący na uboczu, wtedy jeszcze nieco, hmm… przaśny, ale dumny ze swojej historii i przez to o wielkim sercu. A nade wszystko rozmiłowany w literaturze, która zresztą do dziś pozostaje ogromną częścią tej historii”.
Dajcie się więc zabrać w tę literacką podróż. Tylko uprzedzam – zapnijcie pasy.
Olga Szelc
Einar Kárason
„Ziemia przyobiecana”
Tłumaczenie: Jacek Godek
Wydawnictwo Marpress
Książkę znajdziecie TU.