Islandia to mały kraj a Reykjavik, cóż dużą aglomeracją miejską też nie jest, dodając do tego zwartą i niewielką pod względem liczebności populację można dojść do wniosku, że każdy tu każdego zna. Mniej lub więcej. Ma to i swoje pozytywne jak i negatywne strony. Zacznę od negatywnych. Trudno zachować prywatność w takiej sytuacji. Chyba lepiej także unikać kłótni skoro siatka powiązań jest tak szeroka, że prędzej czy później o każdym sporze będzie wiedziało pół Reykjaviku. Kierując się tym argumentem doszliśmy do wniosku z moim współlokatorem, iż zostaniemy przyjaciółmi, ponieważ w przeciwnym wypadku, czulibyśmy się niezręcznie, gdyż Reykjavik jest tak mały. Poza tym mieszkamy przecież w tym samym domu, a właściwie zamczysku. Dlatego tak dobrze idzie nam unikanie siebie nawzajem… Jesteśmy jak Paweł i Gaweł „Jeden był cichy, nie wadził nikomu, Drugi najdziksze wyprawiał swawole”. Wolę uniknąć odpowiedzi na pytanie, jaka rola przypadła mi do odegrania w tej sztuce. Czuć hipokryzję na kilometr, a w Reykjaviku ma ona dobre warunki do dalszego rozwoju. Jest jak pleśń, którą nauczycielka biologii kazała nam wyhodować jako pracę domową. Chyba najwyższy czas przejść do pozytywnych stron życia na Islandii. Jedną z nich, o której mam zamiar teraz napisać, jest to, że bardzo łatwo tu spotkać interesujących ludzi, a zwłaszcza tych znanych. W Reykjaviku jestem od trzech miesięcy i w ciągu tego czasu udało mi się, nie tylko iść na koncert ekscentrycznej Björk, na którą z łatwością można wpaść ‘gdzieś w downtown’, ale także spotkać ją na basenie, gdzie nie wzbudziła większego zainteresowania pomijając mnie i moją koleżankę. Otóż to. Byłyśmy chyba najbardziej podekscytowanymi osobami na świecie tego wieczoru. Na Islandczykach nie zrobiło to żadnego wrażenia, pewnie znają ją od dawna, niektórzy chodzili z nią do szkoły. Björk to nie jedyna islandzka ‘sława’, którą udało mi się poznać. Pewnego dnia urządziłam w swoim domu imprezę, na której ni stąd ni zowąd zjawił się gitarzysta zespołu Agent Fresco, żeby tego było mało, gdy przekroczył próg mojego domu w telewizji leciał akurat teledysk zespołu. Z podekscytowania wymknęło mi się nie najcichsze „Agent Fresco in my house”. Zaledwie po dwóch tygodniach pobytu w Reykjaviku, spotkałam też islandzkiego aktora i to zupełnie przypadkowo. Spacerowałam akurat ze swoim aparatem w okolicach Harpy, gdy zaczepił mnie nieznajomy a chwilę potem zaprosił na piwo. Okazało się, że jest aktorem i grał nawet w filmie z polskimi aktorami („Outlanders”). Dziś w moim domu pojawił się kolejny muzyk „Mugison”. Został zaproszony przez organizację, w której pracuję i zaśpiewał kilka piosenek. Po tym mini koncercie podeszłam do niego, aby chwilę porozmawiać. Mugison zapytał mnie czy nie poznaliśmy się wcześniej, ponieważ wydaje mu się, że już gdzieś mnie kiedyś widział. Oczywiście nigdy wcześniej go nie spotkałam, więc powiedziałam, że raczej nie gdyż jestem z Polski. Na to Mugison z radością odpowiedział, że miał okazję być w Polsce i, że być może wtedy się widzieliśmy. Czyżby flirtował? Zastanawiam się kogo jeszcze uda mi się poznać podczas mojego pobytu tutaj. Na mojej liście jest jeszcze kilka nazwisk…
Monika Danielewicz