Następne wybory parlamentarne przed nami – 27 kwietnia już na horyzoncie. Wygląda na to, że wyborcy chcą ukarać partie rządzące – Sojusz Socjaldemokratyczny i Ruch Lewica-Zieloni – których poparcie bardzo spadło od roku 2009.
Pierwsza, całkowicie lewicowa koalicja miała nie trwać długo. Wydaje się oczywistym, że żadna ze stron nie będzie częścią następnego rządu Islandii, jako że Partia Niepodległości i Partia Postępu uzyskały dotychczas najwyższe wyniki w ankietach i mają za sobą długą historię współpracy.
Współpraca ta, doprowadziła do prywatyzacji islandzkich banków na początku nowego tysiąclecia. Było to poprzedzone ożywieniem gospodarczym, które zwiększało się aż do roku 2007, by w końcu załamać się upadkiem sektora bankowego i kryzysem gospodarczym z roku 2008.
W wyborach z roku 2007 Partia Postępu była tak niepopularna, że Partia Niepodległości zawiązała sojusz z Socjaldemokratami, który przetrwał tylko kilka miesięcy po upadku banków – do początku roku 2009.
Po czterech latach od zawiązania koalicji Socjaldemokratów i Ruchu Lewica-Zieloni, ekonomia była na drodze do uleczenia i tak naprawdę poprawiła się o wiele szybciej, niż niektórzy przewidywali.
Poprawa ta jednak kosztowała wiele wyrzeczeń, takich jak dalsze cięcia w systemie opieki zdrowotnej, która już wtedy miała bardzo niewiele funduszy, stagnacja w podwyżkach płac i wyższe podatki dla zarabiających średnio i dużo.
Wielu młodych właścicieli domów jest bardzo zadłużonych przez ich kredyty hipoteczne, które wciąż rosną. Akcje rządu, które miały zapewnić im wsparcie, w większości przypadków okazały się bezużyteczne.
Ci zadłużeni ludzie planują głosować na Partię Postępu, która obiecuje dwudziestoprocentowe odpisanie wszystkich kredytów hipotecznych, co skutkuje poparciem, którego nigdy wcześniej nie miała. Właściciele domów z hipoteką wierzą, że Partia Postępu rozwiąże ich problemy.
Krytycy mówią, że nie wszyscy powinni mieć prawo do odpisania. Istnieje również pytanie, w jaki sposób ten ruch miałby być sfinansowany? Pieniądze mają pochodzić z wierzycieli islandzkich banków – właścicieli zagranicznych (na przykład Deutsche Banku).
Z trafnością tego pomysłu nie zgadza się Lars Christensen, szef badań rynków wschodzących w Danske Bank, który był potępiany, po przewidzeniu fatalnego stanu gospodarki islandzkiej, w roku 2008, ale zdobył szacunek Islandczyków, gdy okazało się że to, co mówił, miało pokrycie w rzeczywistości.
W wywiadzie udzielonym dla Fréttablaðið, Christensen stanowczo ostrzega władze Islandii przed używaniem ich władzy ustawodawczej w celu uzyskania majątku z upadłych majątków islandzkich banków. Uważa on, że taki ruch spowodowałby utrudnienie zniesienia kontroli kapitałowych oraz utratę wiary w Islandię przez zagranicznych inwestorów.
Świetny pomysł Partii Postępu zdaje się tracić swoją magię, lub może członkowie ugrupowania zaczynają tchórzyć? Tak czy siak, w oparciu o najnowsze badania, Partia Postępu nie jest już największą islandzką partią polityczną.
Partia Niepodległości wróciła na szczyt, ponieważ jej lider był „szczery” w wywiadzie, jak określili go jego zwolennicy, kiedy uskarżał się o malejące poparcie dla swojej partii i ludzi chcących, aby vice-prezes partii stała się jej prezesem.
W tym wywiadzie mocno sugerował, że ma zamiar usunąć się z pozycji lidera, ale zmienił zdanie na ten temat kilka dni później. Gra pozorów zadziałała, zjednoczyła zwalczające się ruchy wewnątrzpartyjne, dzięki czemu partia odzyskała zaufanie jej sympatyków.
Na początku myślano, że wiceprzewodnicząca partii planuje „zamach stanu” (który nie byłby pierwszym w jej politycznej karierze – obaliła ona burmistrza, partnera jej byłej koalicji z Rady Miasta Reykjavík w roku 2008), ale teraz istnieją głosy, iż nie było to mądre posunięcie ze strony sztabu PR-owców partii, aby zyskać uwagę mediów i sympatię wyborców.
Partia Niepodległości obiecała obniżenie podatku o 40 tysięcy koron islandzkich (344 dolary amerykańskie, 236 euro) wszystkim posiadaczom domów z kredytami hipotecznymi, co prowadzi prosto do tego, aby obniżyć ich hipoteki.
Brzmi to dobrze, ale podczas gdy żyjemy w czasach niestabilnej gospodarki i waluty, a kredyty wciąż są indeksowane, inflacja z pewnością będzie podnosić kapitał i sprawiać, że tego typu wysiłki są bezcelowe.
Cały system musi być zmieniony, a żeby tak się stało, Islandia musi wejść do Unii Europejskiej. Islandzka ekonomia i waluta są zbyt małe, aby się rozwijać. Póki kraj nie jest członkiem wspólnoty, zawsze będzie na sinusoidzie wzlotów i upadków finansowych, a właściciele nieruchomości wciąż będą cierpieć z powodu niemożliwego do spłacenia oprocentowania ich kredytów hipotecznych.
Tylko dwie partie zaproponowały rozsądne rozwiązanie islandzkich problemów gospodarczych i chcą zakończyć rozmowy akcesyjne z UE – są to Partia Jasna Przyszłość oraz Sojusz Socjaldemokratyczny. Obie partie muszą dołożyć wszelkich starań, aby ich głos miał większy zasięg.
Poziomy wsparcia wciąż nie są ustabilizowane, a wielu wyborców ciągle nie podjęło ostatecznych decyzji. Jest więc jeszcze czas, aby zyskać ich zaufanie.
Następne wybory parlamentarne przed nami – 27 kwietnia już na horyzoncie.
Udostępnij ten artykuł