Pamiętny poniedziałek z Iceland Express

Dodane przez: INP Czas czytania: 5 min.

Dojeżdżając do lotniska Schonefeld w Berlinie pogoda znacznie się poprawiła. Po mgle nie pozostało ani śladu, a słońce miło grzało przez szybę busa. To będzie udany i miły lot pomyślałam.
Dźwigając jak zwykle przepakowaną torbę wyruszyłam w stronę odprawy. Ucieszyłam się z pozbycia balastu, gdyż mogłam wyruszyć na ekspansję sklepów wolnocłowych. Jednak po pewnym czasie zaczęłam nerwowo przyglądać się tablicy odlotów, ponieważ czas dłużył się niemiłosiernie. I nawet wtedy widząc dwa różne odloty do Reykjaviku nie wzbudziło to we mnie większego zainteresowania. Pewnie coś im się pomyliło, pomyślałam i nie myśląc dłużej zatopiłam się w czytaniu naszych polskich czasopism.
Zerkając co rusz na wyświetlacz doczekałam się w końcu ulubionego komunikatu, proszę iść do bramki numer 59.  
Dopiero po dotarciu na wskazane miejsce zorientowałam się, że pasażerowie posiadają bilety do Reykjaviku na dwie różne linie lotnicze. Na moim widniał Iceland Express, co nawet mnie uspokoiło widząc, że część ludzi ma napisane Holidays Czech Airlines. Po chwili lotniskowy autobusik wywiózł nas trochę na ubocze lotniska, gdzie stały dwa samoloty Iceland Express i Holidays Czech Airlines. Aż tyle ludzi wykupiło bilety, że zabrakło miejsc w jednym samolocie, pomyślałam. Ale ku mojemu zdziwieniu zaproszono nas do czeskiej linii lotniczej. Na początku wszystkich nas ta zmiana nawet ucieszyła. Duży samolot, telewizory, dość wygodne fotele i nawet mam miejsce na nogi. Bez żalu spojrzałam na stary samolot IE.
Po pewnym czasie nadano pierwszy komunikat. Wytłumaczono pasażerom, iż nawet islandzka załoga aż do tego momentu nie wiedziała, że właśnie dziś o 12 w południe islandzka linia lotnicza Iceland Express podpisała umowę wynajmu samolotów od czeskiej linii lotniczej.  W ten sposób mięliśmy dwie obsługi na pokładzie, czeską dla naszego bezpieczeństwa (tak nam powiedziano) i islandzką, która wyraźnie była zdezorientowana całą zaistniałą sytuacją. Na domiar tego nie była to ostania niespodzianka przygotowana przez islandzkiego operatora. Otóż poinformowano nas, że najpierw lecimy do Kopenhagi po resztę pasażerów. Trudno stwierdziłam po chwili, najważniejsze  że jestem w drodze do domu.
Z dużym opóźnieniem opuściliśmy Berlin. Wzbijając się w powietrze jeszcze raz spojrzałam na stary samolot IE pozostawiony samotnie na płycie lotniska.
Po 45 minutowym locie dotarliśmy do Danii. Mgła za oknem była na tyle duża, że z trudem odczytałam nazwę lotniska. W samolocie zrobiło się niesamowicie gorąco i duszno. Ludzie spacerowali po pokładzie w tą i z powrotem próbując rozprostować nogi. Co dziwne wśród pasażerów panował spokój. Uśmiechali się, debatowali, zagadywali towarzyszy, a od czasu do czasu słychać było wybuchy śmiechu. Nawet moi islandzcy kampanie rozmawiali ze mną ochoczo.
Co chwile na pokładzie pokazywali się różni pracownicy lotniska. Wyjaśniono nam, że czekamy na zakończenie papierkowej pracy. Zaduch jaki panował w samolocie był już ciężki do zniesienia. W końcu po półtora godzinie włączono silniki i można było odetchnąć. Nareszcie byliśmy gotowi do lotu, który miał potrwać 2 godziny i 50 minut. Ku zdziwieniu wszystkich linie lotnicze zaoferowały dla każdego pasażera darmową dużą, ciepłą kanapkę oraz napoje. To było bardzo mile z ich strony, gdyż byliśmy spragnieni i głodni.
Reszta lotu odbyła się już spokojnie i bez żadnych dodatkowych  utrudnień. Tego samego nie mogła powiedzieć islandzka załoga, która w pocie czoła próbowała sprostać wszelkim wymaganiom 180 pasażerów. Natomiast czeska załoga współtowarzysząca choć odpowiadała na wezwania ludzi to jednak prosiła uprzejmie o cierpliwość i wołała islandzkich pracowników. Moim zdaniem nie wyglądało to na uczciwy podział pracy.
Po sześciu godzinach spędzonych w samolocie, w końcu dotarliśmy do Keflaviku. To był długi i męczący lot. W tej całej przygodzie jest jednak jeden bardzo pocieszający fakt, że już nie będziemy latać starymi, wysłużonymi samolotami. W zamian Iceland Express wprowadził nowe, znacznie wygodniejsze maszyny. Szkoda tylko, ze telewizory które znajdują się  na pokładzie wyświetlają wyłącznie informacje o trasie lotu oraz pytania i odpowiedzi (coś w rodzaju programu Milionerzy), a nie ma choć jednego filmu. Cóż widocznie nie można mieć wszystkiego naraz.

Udostępnij ten artykuł