Polonia na świecie – Polacy w Islandii – Felieton

Dodane przez: INP Czas czytania: 24 min.

Felieton nadesłany przez pana Marka Tomaszewskiego, który we wrześniu tego roku odwiedził Islandię i przeprowadził rozmowy z Polakami mieszkajacymi na wyspie. 

Marek Tomaszewski – Polacy w Islandii

- REKLAMA -
Ad image

W którym społeczeństwie świata Polacy stanowią największą procentowo grupę imigrantów?

Nie, nie… nie w USA. Nie w Kanadzie. Nawet nie w Irlandii, która od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej, jest ulubionym miejscem polskiej imigracji.
O dziwo, krajem tym jest smagana wiatrem i deszczem, siedząca na kilku aktywnych wulkanach wyspa na północnym Atlantyku – Islandia.
Na dzisiaj, ponad 9 tys. mieszkańców wyspy, na której deszcz ze względu na mocny wiatr pada czasem horyzontalnie, to ludzie urodzeni w Polsce. A przed światowym kryzysem finansowym z 2008 roku było ich tam jeszcze więcej.

9,636

„Kilka lat temu, przed kryzysem, Polaków było w Islandii, w porywach, nawet 18 tysięcy” mówi Witold Bogdański, 57-letni Polak, który pracuje w parku kontenerowym portu Reykjavik. Były mieszkaniec Gdańska, który skończył transport morski na Uniwersytecie Gdańskim w Sopocie, mieszka w Islandii od 1985.

Liczba, którą podaje jest jednak zbyt wysoka. Dane Urzędu Statystycznego Islandii mówią bowiem, że w rekordowym 2009 w Islandii mieszkało w Islandii 11 tys. Polaków (plus kilkuset pracowników sezonowych nie ujętych w statystykach).
Po ostatnim kryzysie finansowym z 2008, niektórzy Polacy, którzy wyemigrowali do Islandii za pracą lub przygodą, musieli jednak wracać do Polski.

1i

Witold Bogdański (po lewej) i Stanisław Bartoszek mieszkają w Islandii od lat 80.

„Wiele biznesów i placów budowlanych wtedy pozamykano. Ci, którzy nie mieli podstaw do bezrobocia musieli wracać”, wyjaśnia przyjaciel Witolda Bogdańskiego, 57-letni Stanisław Bartoszek, który mieszka w Islandii od 1987. Obaj współpracują ze sobą przy różnych inicjatywach polonijnych. Bartoszek jest informatykiem, ale też tłumaczem.

W rezultacie wyjazdów liczba Polaków spadła i wynosi obecnie 9,636.
Pomimo obniżki, liczba ta stanowi ponad 3 procent całej populacji wyspy, ewenement w skali światowej, ponieważ w żadnym społeczeństwie świata, nawet w popularnej od kilku lat wśród polskiej emigracji Irlandii, nie ma procentowo tak wielu Polaków, jak w kraju Wikingów.
O tym, że statystyki nie przesadzają można przekonać się każdego dnia, bo Polaków spotyka się w Islandii na każdym kroku.
Mowę polską słychać na ulicy centrum Reykjaviku i obrzeżach miasta. W sklepach stolicy i na prowincji. W hotelach i motelach kraju, gdzie Polki pracują głównie w charakterze sprzątaczek. Mieszkają i pracują w małych miasteczkach na prowincji, gdzie zatrudnia się ich przy przerobie ryb.

Kryzys a państwo opieki społecznej

Kryzys z 2008 dał się dobrze we znaki islandzkiej Polonii. Dane Biura Statystyk Islandii mówią, że w kryzysowym 2008 roku Islandię opuściło aż 2700 Polaków. W następnym roku było podobnie, ale, o dziwo, wielu z tych, którzy wyjechali, a mogli wrócić, szybko przyjechało z powrotem do Islandii, gdy zobaczyli, że w Polsce płace były niższe niż zasiłki dla bezrobotnych w Islandii.
Ci, którzy stracili wtedy pracę, ale mogli zostać w Islandii, przeszli na bezrobocie. W sumie, w marcu 2011, czyli prawie 3 lata od rozpoczęcia kryzysu, wciąż 1468 Polaków pozostawało na zasiłkach socjalnych. A są one w Islandii bardzo szczodre. Jak szczodre?
W niektórych przypadkach zasiłek równa się niskiej przeciętnej płacy miesięcznej. Zasiłki na tym poziomie pozwalają nie tylko na przeżycie, ale zapewniają dość dobrą stopę życiową. Aby z zasiłków korzystać przez trzy lata, trzeba przepracować rok. Bezrobotny musi jednak zgłaszać się do urzędu pracy i udowadniać, że jej szuka, ale nie może znaleźć.
Oczywiście, niektórzy Polacy, którzy w czasie ostatniego kryzysu znaleźli się na bezrobociu, niemiłosiernie system wykorzystywali. Dla przykładu, wyjeżdżali do rodziny w Polsce, by stamtąd elektronicznie pobierać, lub, jak kto woli, wyłudzać, świadczenia.
Praktyki te jednak szybko przykrócono, bo administracja w Islandii działa bardzo sprawnie, a kraj jest mały (320 tys.) i wszyscy wszystkich znają. Na dodatek, w tym luterańskim kraju wciąż obowiązuje protestancka etyka pracy, która nakazuje brak tolerancji dla niepracujących, którzy nadużywają przywilejów.

„Panuje tu duży ostracyzm dla tych, którzy nie pracują, a etos pracy jest bardzo silny. Na pracę patrzy się, jako na coś, co jest konieczne”, mówi Tomasz Chrapek, który mieszka w Islandii od 2007. 30-letni Polak skończył informatykę na Politechnice Częstochowskiej i dzisiaj pracuje przy komputerach. Poza pracą kieruje islandzkim oddziałem organizacji Projekt Polska, stowarzyszeniem, które nastawione jest na promowanie Polski wśród Islandczyków.

Oprócz prawa do szczodrych zasiłków, w Islandii pracownicy mają także prawo do 6-tygodniowego urlopu, czy prawa do dwóch dni chorobowych w miesiącu na siebie i dzieci bez zaświadczenia lekarskiego.
Trzeba jednak pamiętać, że za te i inne świadczenia socjalne, Islandczycy płacą bardzo wysokimi podatkami. Płacą je wszyscy, nie tylko „bogaci”. Dość powiedzieć, że podatki różnego rodzaju stanowią prawie połowę dochodów przeciętnego Isladczyka. Do tego trzeba dodać 25-procentowy, jeden z najwyższych na świecie, podatek VAT.
Wysokie podatki, szczególnie na lepiej zarabiających, powodują, że społeczeństwo jest „równe”. Większość ludzi, w tym polscy imigranci, mieszka w małych mieszkaniach, jeździ podobnymi samochodami i pod wieloma innymi względami nie różni się od sąsiadów. Bardziej ambitni emigrują, co jasno widać w statystykach, które pokazują, że w Islandii emigracja przewyższa imigracje.
Większość jest jednak zadowolona i żyje otoczona kaftanem socjalnego bezpieczeństwa, oddychając niezwykle czystym powietrzem, ogrzewając swe mieszkania energią geotermalną i partycypując w kulturze, którą wszyscy zaliczają do luźnych i otwartych.

Jeden dom w Polsce, drugi…

Ci Polacy, których ostatni kryzys nie wygnał z Islandii, żyją zupełnie dobrze, chociaż wysokie podatki sprawiają, że wzbogacić się tu raczej nie można. Gospodarczo, kraj wychodzi na prostą, więc ze znalezieniem pracy nie jest źle. Ale „stare, dobre, czasy”, te sprzed kryzysu, kiedy pracy było mnóstwo, zarobki wysokie, a wielu Polaków utrzymywało jednocześnie dwa domy – w Islandii i Polsce – skończyły się.

„Zjawisko dwóch domów – mężczyzna pracuje w Islandii i utrzymuje dom w Polsce, gdzie jest jego rodzina – zakończył się wraz z kryzysem”, mówi Lech Mastalerz, doświadczony dyplomata, Charge d’affaires ambasady RP w Islandii.

2i

Lech Mastalerz, Charge d’Affaires RP na otwarciu polskiej szkoły sobotniej w Bredhold

Polacy, którzy dawniej „żyli” w obu krajach, teraz przenieśli się na stałe do Islandii. I chociaż wielu mówi, że kiedyś wróci do Polski, większość przedłuża pobyt w nieskończoność. Tymbardziej, że warunki życia i pracy, tak twierdzą wszyscy napotkani w Islandii Polacy, są wciąż dużo lepsze w Islandii niż w ojczyźnie.
Na dodatek, kultura życia i pracy jest wysoka. Islandczycy są z natury bardzo tolerancyjni, grzeczni, a w pracy nie wywierają takiej presji, jak w Polsce.

„Tu nie ma żadnych kar. Prawie, jak w żłobku. Jeśli dobrze pracujesz, jesteś nagradzany. A jeśli ci nie idzie, to wciąż coś tam i tak dostaniesz – a to szef kupi ci śniadanie na swój koszt, a to zafundują wycieczkę (poza miasto)”, powiedział jeden z Polaków w opracowaniu socjologicznym przeprowadzonym kilka lat temu na Polonii w Islandii.
Dwie trzecie pytanych podkreślała, że pracodawcy traktują pracowników z szacunkiem.

„Jeśli widzisz dwóch ludzi rozmawiających ze sobą w pracy, nie powiesz, który z nich jest szefem, a który pracownikiem”, powiedział inny Polak.

Potwierdzają to inni. „Relacje między pracownikami są bardzo dobre, nie ma obaw w rozmowie z szefem, a w pracy nie ma presji sprzedażowej, jak to było w Polsce”, mówi 36-letnia Agnieszka Narkiewicz, doradca finansowy w banku Landsbankinn. Agnieszka, która mieszka w Islandii od 2005, doradza grupie około 1000 Polaków – klientów banku.
Oprócz dobrej atmosfery w pracy, Polacy lubią charakter i temperament Islandczyków. Mówią, że są optymistyczni i niczym się specjalnie nie przejmują.

Dwie teorie

Skąd Polacy wzięli się w tym podarktycznym kraju, który przeciętnie ma 215 dni deszczowych w roku, a wiatr wieje tu tak mocno, że przy wypożyczaniu samochodu dostajesz ostrzeżenie, żeby powoli otwierać drzwi, bo podmuchy wiatrów są silne i mogą wyrwać je z zawiasów (to najczęstsza przyczyna uszkadzania wypożyczanych pojazdów).
Na temat pochodzenia polskiej imigracji mamy wśród Polaków w Islandii dwie szkoły. Jedna, nazwijmy ją ludowa, sięga korzeniami Starych Juch, małej, liczącej obecnie 1800 mieszkańców wiosce województwa warmińsko-mazurskiego, położonej między Ełkiem i Giżyckiem.

„Jeden z Islandczyków, który przyjechał do Polski kilka dekad temu – mówi żartobliwie Bogdański – złapał gumę, gdy przejeżdżał przez Stare Juchy. W czasie naprawy nawiązał znajomość, która potem zamieniła się w przyjaźń. Z czasem naprawiający został zaproszony do Islandii do pracy”. Ten pierwszy zaprosił rzekomo potem kogoś z rodziny, lub kuzyna, i tak zaczęła się polska imigracja do Islandii.

„Jest nawet kawał na ten temat – dorzuca Bogdański – że Stare Juchy dzieli się dzisiaj na trzy części: w pierwszej mieszkają ludzie, którzy już byli w Islandii, w drugiej ci, którzy się do niej wybierają, a w trzeciej ci, którzy mają kogoś w Islandii”.

O staro-juchowskim pochodzeniu polskiej imigracji w Islandii wie każdy napotkany w Islandii Polak.

Druga teoria, oparta na faktach mówi, że w 1938 w Reykjaviku mieszkało… dwóch Polaków. Potem było długo, długo nic, aż w końcu Islandczycy, którzy w latach 80. pracowali w polskich portach, zaczęli sprowadzać do kraju żony – Polki, zapoznane w czasie wizyt w naszym kraju. Wkrótce po nich pojawili się polscy blacharze i spawacze, którzy przyjeżdżali do pracy na kilkumiesięczne kontrakty. Islandczycy budowali wtedy w swoim kraju huty aluminium, zapory wodne i potrzebowali siły roboczej.
Jeszcze większa grupa Polaków przyjechała w latach 90., bo Islandia przechodziła wtedy rewolucję społeczną. Islandki, tradycyjnie pracujące w przetwórstwie ryb w małych wioskach i miasteczkach kraju, masowo porzucały te zajęcia i szukały szczęścia w miastach, głównie Reykjaviku. Aby zapełniać opuszczone miejsca pracy, Islandczycy zatrudniali Polaków. A że „nasi”, jak chcą, pracować potrafią, szybko dorobili się u Islandczyków dobrej renomy.
„Polacy przyjeżdżają na 6, 10 miesięcy i pracują ostro od pierwszego dnia”, powiedział islandzki pracodawca w artykule Anny Wojtyńskiej, w którym pisze się o początkach polskiej imigracji do Islandii. „Szybko się uczą i lubią pracować. I tak pracują cały tydzień bez ustanku”.

Reputacja ta zaowocowała zapraszaniem do pracy kolejnych imigrantów z Polski. Dzięki temu, już w 1998 Polacy stali się najliczniejszą grupą etniczną w kraju, wyprzedzając w imigracyjnych statystykach Duńczyków. Tak pozostało do dnia dzisiejszego, z tym, że obecnie nie nordycy z Kopenhagi, a Litwini, są drugą pod względem liczebności grupą imigrantów w Islandii.

Młodzi dominują

Kim są Polacy zamieszkujący w Islandii? To ludzie bardzo młodzi. Dość powiedzieć, że jak mówią dane Biura Statystyk, 52 procent polskiej populacji imigracyjnej to 20- i 30-latki.
Wszystkich imigrantów – młodych i dojrzałych – zachwyca w Islandii natura i przyroda.
„Surowe piękno tego kraju – mówi Tomasz Chrapek – natura, kultura skandynawska urzekły mnie od początku i wciąż fascynują”. Nikomu specjalnie nie przeszkadza zmienny klimat, dzięki któremu prawie codziennie można doświadczyć wszystkich czterech pór roku. O pogodzie Islandczycy żartują, że jeśli ci się nie podoba, poczekaj godzinę, a będzie inna.

Oprócz młodości, Polonię islandzką wyróżnia i to, że większość (55 proc.) to mężczyźni, a nie, jak to zazwyczaj bywa, kobiety. Nie ma też wśród nich przewagi jednego regionu Polski – największa grupa, która pochodzi z województwa warmińsko-mazurskiego, stanowi 14 procent „islandzkich” Polaków. Z Podlasia przyjechało 12 procent. 1023 Polaków ma islandzkie obywatelstwo (2011 rok).
Wszyscy Polacy, którzy pracują w Islandii, są zrzeszeni w związkach zawodowych. Wielu z nich – dokładnie 3,022 – należy do Efling, związku skupiającego robotników budowlanych, sprzątaczki i pracowników hotelowych. Te zawody wykonuje większość polskich imigrantów w Islandii.
Około 70 procent całej polskiej populacji mieszka w Reykjaviku i okolicach. W środowisku tym głównymi centrami integracyjnymi jest polski konsulat i polska msza święta, bo polskiego kościoła, wybudowanego rekami polskich imigrantów tu nie ma.

Konsulat inspiruje…

„Organizacja polonijna, którą założyliśmy (razem z Bartoszkiem) pod koniec lat 90-tych, powstała, gdy piliśmy szampana na przyjęciu w konsulacie ze Stanisławem Czartoryskim”, mówi Witold Barański o działalności Polonii w Islandii, która „sama z siebie” miała zawsze problemy w samo-organizowaniu się.
Czartoryski, który był wtedy ambasadorem RP w Norwegii, przyjeżdżał na dyżury do polskiej placówki dyplomatycznej w Reykjaviku, która nie była wówczas jeszcze ambasadą.
Potomek wielkiego rodu arystokratycznego podszepnął wtedy miejscowym animatorom, aby „założyć organizację, żeby promować Polskę”. I tak też zrobili.

Powstało więc najpierw Towarzystwo Kultury Polskiej, a po pół roku w jej miejsce Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej. Ich celem było pomaganie w organizowaniu komisji wyborczych, koncertów i spotkań między Polakami.

Pod koniec lat 90. Bogdański i Bartoszek wystąpili z inicjatywą założenia polskiej szkoły sobotniej, instytucji obecnej w prawie każdym środowisku polskich imigrantów na świecie. Szkoła istniała przez dwa lata, ale gdy rząd odebrał subsydia i kazał płacić za sale lekcyjne, upadła.

Gdy odrodziła się kilka lat temu, kierowała nią już inna grupa, Dzisiaj grupie tej dyrektoruje 36-letna Monika Sienkiewicz, która pochodzi ze Słupska. Szkoła, która działa od 2010, mieści się na przedmieściach Reykjaviku. Uczy się w niej języka polskiego, historii i geografii. Chodzi do niej obecnie prawie 200 dzieci.

„Rodzicom bardzo zależy na szkole, a nasza placówka uważa ją za prioryter. Finansujemy koszt podręczników”, mówi Charge d’Affaires RP, Lech Mastalerz.
Szkoła mieści się w dzielnicy Breidhold, w której zamieszkuje spora grupa polskich imigrantów.

3i

Dzieci i rodzice polskiej szkoły sobotniej w Bredhold

Dzielnicy nie można jednak nazwać „polską”, bo Polacy, których w samym Reykjaviku, bez przedmieść, mieszka około 5 tysięcy, są porozrzucani po całym mieście i nie stanowią zwartej grupy etnicznej, ze sklepami i instytucjami polonijnymi, jak na nowojorskim Greenpoincie, czy w kanadyjskiej w Mississaudze koło Toronto.
Jedynie naprzeciw budynku polskiej szkoły sobotniej w Breidhold znajduje się jedyny w Islandii prawdziwie „polski” supermarket. Prowadzi go Polak i można w nim kupić polskie ogórki, dżemy, pierogi i słodycze. Sklep nazywa się Mini, a jego właścicielem jest Piotr Jakubek, Kaszub ze wsi Kościerzyna na Pomorzu Gdańskim.

4i

Piotr Jakubek, wlasciciel polskiego supermarketu Mini Market

Mówi on, że wśród produktów, które sprzedaje prawdziwą karierę w Islandii zrobiły ciastka Prince Polo.
„Jak pracowałem na budowie – mówi o swoim byłym zajęciu 32-letni Piotr Jakubek – widziałem, jak Islandczycy na każdej przerwie w pracy jedli do posiłku Prince Polo”. Do dzisiaj ciastka te można kupić prawie w każdym sklepie w w Islandii.

Msze są, kościoła nie ma

Oprócz polskiej szkoły sobotniej w Bredhold, Polacy integrują się także na polskiej mszy świętej, która odprawiana jest co niedzielę w rzymsko-katolickiej Bazylice katedralnej Chrystusa Króla w Reykjaviku. Była ona konsekrowana w 1923, aby zaspokoić potrzeby duchowe islandzkich katolików.

5

Polska msza święta w Bazylice Chrystusa Króla w Reykjaviku

Msze dla Polaków prowadzi obecnie ks. Jakub Budkiewicz z Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej, który niedawno zastąpił służącego w parafii przez ostatnie 3 lata ks. Radka Szymoniaka.

„Do ostatniej komunii mieliśmy 63 polskie dzieci, do bierzmowania poszło 50”, mówi 38-letni ks. Szymoniak, który niedawno został przeniesiony do parafii w Keflaviku, niedaleko Reykjaviku. Ksiądz mówi, że Polacy stanowią ponad 70 proc. wszystkich rzymsko-katolików w kraju.

Jak w wielu krajach protestanckich, tak i w Islandii, kościół jest częściowo finansowany z pieniędzy państwa, czyli podatników. Tak jest i w przypadku Islandii.

„Wszyscy mówią o jednym procencie”, mówi ks. Szymoniak o tym, że wierzący płacą ze swoich poborów podatek w wysokości 1 procent na wybrany przez siebie kościół.

„W praktyce oznacza to jednak, że z tego jedno-procentowego podatku dostajemy około 4 euro na miesiąc”, dodaje polski ksiądz. Wystarcza to na zapłacenie podatków do państwa, informuje ks. Szymoniak.
Dla Polaków, którzy nie mieszkają w Reykjaviku, a chcą chodzić na msze święte po polsku, taka możliwość istnieje, gdyż w kraju działa kilku polskich wspólnot – w Akureyri, Isafjordur i Reydarfjodur.

To nie „klasyczna” Polonia

Pomimo aktywnej roli polskiej placówki dyplomatycznej i integracyjnej roli księży polskich, Polonia w Islandii nie jest typowym środowiskiem imigracyjnym, jakie istnieją w USA, Kanadzie, Irlandii, czy gdzie indziej.

„To nie jest klasyczna Polonia, to imigracja zarobkowa, to grupa, która miała problemy z pracą w Polsce, więc przyjechała do Islandii i to nie po to, żeby się na stałe osiedlić, ale żeby zarobić i wrócić”, mówi znawca polskiej imigracji w Islandii, który prosił o anonimowość. Islandia to mały kraj, a w polskiej społeczności każdy się zna, więc po co komplikować sobie życie wypowiadaniem kontrowersyjnych opinii używając nazwiska, mówi rozmówca.

W „klasycznej” emigracji ludzie wyjeżdżają z kraju, w którym się urodzili, z zamiarem osiedlenia się w kraju docelowym.

„Polacy przyjechali do Islandii, bo mieliśmy wejście do Unii Europejskiej i otwarcie granic z Schengen – ciągnie dalej rozmówca – po wylądowaniu w Islandii załatwili sobie kenitalla (odpowiednik polskiego pesela) i dostali opiekę socjalną i medyczną. To ich tu trzyma”.

Schengen to miejscowość, w której w 1985 państwa Europy podpisały porozumienie o zlikwidowaniu granic na kontynencie. Polska została objęta umową po wejściu do Unii Europejskiej w 2004. Islandia jest także częścią strefy Schengen.
„Poza wyjątkami, Polacy nie integrują się ze sobą, nie ma wielkiej ochoty na samoorganizowanie się, chociaż na msze do kościoła chodzą”, mówi nasz rozmówca. Wielu Polaków ma telewizję satelitarną, do której nielegalnie podłącza się przez dekodery. Islandczycy przymykają oko na te praktyki. Dekodery dają możliwość oglądania programów z Polski. Wielu Polaków mieszka więc i pracuje w Islandii, ale duchowo żyje w ojczyźnie.

Z rozmów wynika, że tak żyje klasa robotnicza, czyli ludzie, którzy tu przyjechali do prostych robót, bez kwalifikacji i nie zamierzają lub nie mogą nauczyć się języka.
Oprócz nich jest tu jednak spora grupa Polaków, którzy chcą pozostać na stałe. Dla tych ludzi ważne jest opanowanie miejscowego języka.

„Język jest trudny do nauczenia, ale to klucz do sukcesu”, mówi Agnieszka Narkiewicz. „Jeśli się jednak go nauczysz, możesz pracować w zawodzie wyuczonym w Polsce. Sama jestem w takiej sytuacji i mam dwie koleżanki, które pracują w swoim zawodzie”.

Ci, którzy nauczą się języka i mają ambicje, życie sobie ułożą. „Nie muszą pracować na miotle”, podkreśla Agnieszka.

Bariery kulturowe

Bariera języka jest do przeskoczenia, ale bariery kulturowe są dużo trudniejsze do przełamania. „Ciężko tu z przyjaźnią”, mówi Tomasz Chrapek, „nikt nie jest gościnny w polskim sensie tego słowa. Nie ma zapraszania na herbatki, kawy, czy wzajemnych wizyt w domach, jak w Polsce”.

Życie towarzyskie Islandczyków jest dość hermetyczne, toczy się wokół znajomych, których spotkało się w szkole lub na uniwersytecie. Trudno nawiązać z nimi głębsze przyjaźnie, chociaż zdarzają się wyjątki.

„Ja jestem takim wyjątkiem”, mówi Magdalena Andresdottir, 39-letnia Polka z Gdynii, która wyszła za Islandczyka i przyjechała do nowego kraju w 1998. Jej najlepszą przyjaciółką jest rodowita Islandka Harpa Ingvadottir. Kobiety były nawet razem na wizycie w Polsce.

Problemów z kulturalnym przystosowaniem się środowiska nie mają tylko ludzie, jak Paweł Bartoszek, który przyjechał do Islandii z rodzicami jako młody chłopak. Paweł skończył tu szkoły, językiem włada jak rodzimy Islandczyk, a obecnie pracuje przy komputerach. Ma i żone Islandkę, i obywatelstwo tego kraju, na które trzeba czekać 7 lat.

„Uważam się za Islandczyka. Jak byłem w Danii czułem się Islandczykiem. Jak Islandia gra w piłkę ręczną z Polakami, kibicuję Islandii”, mówi.

Z Polakami, którzy przyjechali tu jako ludzie ukształtowani kulturalnie, jest oczywiście zupełnie inaczej, chociaż zdecydowana większość rodaków kraj i jego kulturę lubi oraz całkowicie akceptuje.
Wielu polskich imigrantów do końca pozostanie jednak imigrantami. Nawet ci, którzy nauczą się władać językiem. „Tutaj raczej nie będziesz Islandczykiem”, konkluduje Chrapek.
Wygląda też na to, że imigracja do Islandii zatrzymała się na obecnym poziomie i raczej nie będzie się zwiększać w przyszłości? „Będzie dopływ nowych ludzi z Polski, ale teraz takiej pracy, jak dawniej nie ma, więc to nie będzie duża grupa”, uważa Lech Mastalerz, Charge d’affaires ambasady RP w Islandii.

Udostępnij ten artykuł