Kolejny felieton miał być o czymś przyjemniejszym ale przyszedł sztorm i mi się.. odechciało.
Coraz krótsze dni, pogoda nie rozpieszcza, zimowa chandra… porozmawiajmy więc o depresji.
Depresja jest nazywana najbardziej demokratyczną z chorób, gdyż cierpią na nią biedni, jak i bogaci, zdrowi i chorzy, starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, ludzie wszystkich ras, nacji, wyznań i przekonań politycznych. Czy My, Emigranci mamy z tym również problem? Oczywiście! Emigracja sama w sobie jest samotnością. Obcy język, kultura, ludzie, potrawy. Nawet to powietrze jakieś takie inne, mimo iż da się nim oddychać, ale jakby trudniej. Stany psychiczne na emigracji można porównać do litery W. Na początku występuje euforia (szczyt litery). Radość poznawania nowego miejsca, ekscytacja. Po jakimś czasie dochodzi do tzw. „zjazdu”, gdy do głosu dochodzi tęsknota za rodziną, znajomymi, napotykamy już pierwsze problemy. Kolejny wzrost emocjonalny można zaobserwować, gdy udaje się pokonać kłopoty, odnaleźć w nowej rzeczywistości. Potem schemat się powtarza. Oczywiście nie jest to reguła, każdy człowiek jest indywidualną jednostką i może przeżywać swój wyjazd zupełnie inaczej. Mimo to dość często można zaobserwować taką właśnie literę W.
Choroby psychiczne, w tym depresja, powoli przestają być tematem tabu, ale mimo to wielu Polaków mieszkających w kraju nawet nie wyobraża sobie wizyty u psychologa. Ze swoimi problemami próbują radzić sobie sami, choć nie zawsze jest to drogą do ich rozwiązania. Często spotkanie ze specjalistą ma miejsce dopiero po interwencji bliskich, gdy spadek samopoczucia, apatia i brak chęci do życia sprawiają, że normalne funkcjonowanie chorego staje się niemożliwe.
Sytuacja osób przebywających na emigracji jest znacznie bardziej złożona. Wielu emigrantów żyje z dala od rodziny i nie ma na co dzień przy sobie nikogo bliskiego. Gdy pojawiają się u nich objawy depresji, nie mają z kim o nich porozmawiać. Nie mogą również liczyć zbytnio na wsparcie otoczenia, zwłaszcza gdy ich znajomość języka obcego znajduje się na niskim poziomie. Pozostawieni sami sobie, mogą stać się ofiarą głębokiej depresji, prowadzącej nawet do samobójstwa.
A więc jak odróżnić depresję od zwykłej zimowej chandry? No cóż, nie oszukujmy się, będzie ciężko. Depresja to przede wszystkim cicha rozpacz. Wewnętrzny rozkład duszy. Ta choroba to nie tylko smutek i przygnębienie, ale także utrata zainteresowań i radości życia. Brak jakiejkolwiek aktywności na każdym polu. Człowiek funkcjonuje w zwolnionym rytmie, ma zaburzenia koncentracji i obniżoną samoocenę. W sposób ponury i pesymistyczny patrzy na świat, a przyszłość widzi wyłącznie w czarnych barwach. Nie potrafi odnaleźć sobie miejsca, a jedyną bezpieczną przystanią jest zazwyczaj samotny pokój i panująca w nim cisza. Osobę chorą dotykają zaburzenia snu, który jest płytki i nie daje odpoczynku. Wówczas chory zachowuje się jakby nie domagał fizycznie. Objawy osłabiają podobnie jak grypa lub przeziębienie. Wydaje się wówczas, że każdy zakamarek świata jest wypełniony pesymistycznym rozmyślaniem od którego nie ma ucieczki. Niektórzy szukają wówczas jakiegoś wypełniacza aby zabetonować wewnętrzną pustkę. Można wymienić tutaj wszelkiego rodzaju używki od alkoholu po seks. Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, tym większe prawdopodobieństwo rozważań odnośnie samobójstwa.
Jak widzicie depresja to skomplikowana choroba. Leczenie wymaga złożonej interwencji lekarskiej, działań terapeutycznych połączonych często z farmakoterapią przeciwdepresyjną. Co zatem warto byłoby zrobić by temu rozszerzającemu się zjawisku zapobiegać? Edukować. Słuchać. Obserwować. Pomagać. Docierać w różne zakątki świata. Być. Wspierać. Doradzać. Należałoby zainteresować się swoim stanem (gdy jesteśmy emigrantami) lub naszych bliskich za granicą. Doradzić nawet doraźne wizyty u psychologa czy psychiatry w celu zapobieżenia przykrym skutkom depresji. Może uda nam się w porę dostrzec, że coś złego dzieje się z naszymi bliskimi?
Jakie są Wasze sposoby na radzenie sobie z problemami, ze złym samopoczuciem, stanami depresyjnymi nasilającymi się w zimie? Może dieta bogata w antydepresanty, może wylewanie wszystkich żalów wraz z potem na siłowni, a może po prostu dobra książka wspomagana lampką wina? Piszcie wszystko co Wam wpadnie do głowy, może uda mi się to zebrać w kupę i stworzyć islandzki poradnik pozytywnego myślenia? Czekam na Wasze propozycje!
Switezianka