Zapadł zmrok. Noc na ziemi. Coraz głębiej, coraz dłużej ciemności obejmują świat. W tych ciemnych czasach niczym światełko na końcu tunelu jawi się 24. grudnia, kiedy to stanie się jasność, będzie ciepło i przytulnie.
Na Islandii wszystko dookoła zda się reklamować ten magiczny czas – domy rozświetlają się lampkami, świąteczne ozdoby podbijają miasto, a na ulicach w centrum co rusz słychać świąteczne koncerty.
Dla osób wizytujących Wyspę zastanawiającym wydać się może, skąd w ludziach z dalekiej północy ta intensywna potrzeba celebracji Bożego Narodzenia. Potrzeba tak silna, iż okres przygotowań i oczekiwania rozciągnął się w czasie i dziś mówi się już o “sezonie świątecznym”.
Jednym z czynników od razu przychodzących na myśl jest dzień, który zimą jest o wiele krótszy niż na bardziej przyjaznych szerokościach geograficznych. Zatem światło lub jego brak. Mentalność Islandczyków wydaje się w sposób oczywisty sprzężona z tą odwieczną dwoistością natury: światło-ciemność, lato-zima. W praktyce oznacza to czasem dwie natury: letnią/słoneczną, którą charakteryzuje energia, i optymizm (w stylu Ikara) oraz zimową/ciemną odznaczającą się spadkiem energii i depresją. Brak słońca zimą doskwiera (np. SAD – seasonal affective disorder) zatem jako kompensacja tego nieprzyjemnego uczucia oraz sposób na “bezpieczną przystań” w ciężkiej podróży przez zimę, święta wydają się logicznym rozwiązaniem. Jak to ktoś ujął: “Gdyby świąt nie było to trzeba by je wymyślić”.
Związek Słońca i jasności, a dokładniej jej braku, ze świętami sięga o wiele głębiej w czasie niż bożonarodzeniowe przypowieści z Biblii. W kategoriach cywilizacyjnych dopiero niedawno nauczyliśmy się posługiwać światłem kiedy mamy na to ochotę. Całe wieki i tysiąclecia mijały nocami w ciemnościach, którym zaradzić mogły jedynie migające płomienie ogniska, pochodni lub blade światło Księżyca. W ciemnościach ludzki mózg zaczyna zachowywać się dziwnie: zredukowana ilość światła powoduje wyostrzenie zmysłów i wytężone poszukiwanie jakichkolwiek bodźców. Z tej ciemności wyskakiwały nam duchy i zjawy, kamienie przyjmowały kształt Troli, a kątem oka można było zauważyć jak elfy przebiegają przez drogę. Percepcyjna obfitość nadprzyrodzonych zjawisk domagała się uporządkowania i wytłumaczenia w religii.
Ciemność to także metafora tego co nieznane. Nieprzenikalność poznawcza przyczyniła się do skupienia w “ciemnościach” wszystkiego co tajemnicze, magiczne i niezbadane. Nawet nasz język jest pełen dowodów na wpływy światła: np. zostało wyjaśnione podczas oświecenia i ciemny lud dostał jasną odpowiedź. Na granicy światło-ciemność załamują się liczne prawa; ciemność to zło, bezprawie, chaos. Do tej pory, mimo postępu cywilizacyjnego boimy się ciemności, a niektórych miejsc lepiej unikać po zmroku.
Słońce natomiast jest dobre. Rozprasza mroki i umożliwia ludziom poznawanie rzeczy. Przez tysiące lat ludzie odwdzięczali się Słońcu na różne sposoby, czy to przez ofiary czy też wznosząc budowle ku Jego czci; ze wszystkich naturalnych zjawisk Słońce najlepiej nadaje się do roli boga, dawcy życia. Starożytne praktyki oddawania czci Słońcu uległy asymilacji w innych religiach, których bogowie byli mniej namacalni, a przez to trudniejsi do zdemaskowania niż poczciwe Słońce. Jako wszechmogący mieli bogowie ci, przynajmniej w teorii, władzę nad naszą Gwiazdą.
Dzisiejsze święta Bożego Narodzenia to nic innego jak miks tradycji zaczerpniętych z innych, przedchrześcijańskich kultur, które celebrowały dni towarzyszące przesileniu zimowemu, kiedy to Słońce “odradza” się 25. grudnia (czyli dnia zaczyna przybywać). Dodatkowo np. Rzymskie Saturnalia były okresem, w którym nie działało prawo – były to dni powszechnej orgii i pijaństwa. Dziś podobne zachowania, zwane rytuałem przejścia, można obserwować najlepiej w okresie końca roku kalendarzowego. Duża część tradycji świątecznych związana jest z kultem Słońca: od narodzin Chrystusa jako tego, który “przynosi światło” (nieprzypadkowo Kościół wybrał noc przesilenia zimowego jako datę jego narodzin), poprzez światełka dekorujące budynki wewnątrz i na zewnątrz oraz świece zapalane w noc wigilijną. Nawet analizując teksty islandzkich kolęd zauważyć można, że rzadko odnoszą się one do chrześcijańskiej tradycji, często jest natomiast mowa o świetle (“ljós”) w różnych odmianach, np. jasność (“bjart”) czy świeca (“kerti”). Islandczycy przeganiają ciemności również przy pomocy wielkich ognisk zapalanych w sylwestra, czy też ton fajerwerków rozświetlających niebo przy różnych okazjach.
Święta przesilenia zimowego od zawsze były poprzedzone nadzieją, że Słońce znowu zacznie wdrapywać się wysoko nad horyzont i dnia zacznie przybywać. Dobrze trzymać się tej nadziei by w miarę bezboleśnie przeprawić się przez te ciemne dni.
Tomasz Chrapek
Poniżej świetlny happening z “Przystanku Alaska”: