Kryzys i wulkany to dwa nowe skojarzenia związane z Islandią. Kraj musi spłacić, w przeliczeniu na każdego mieszkańca, blisko 12 tys. euro długu. Jak to bardzo zamożne, ale nie umiejące oszczędzać państwo zniosło upadek gospodarki? I czy zmieni składniki swojego przepisu na społeczeństwo dobrobytu? Gościem Bankier.pl jest Pani Danuta Szostak – Konsul Generalny RP w Reykjaviku.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Czy Islandczycy czują, że gospodarczo najgorsze już za nimi?
Danuta Szostak, Konsul Generalny RP w Reykjaviku: Wskaźniki ekonomiczne mówią, że w zasadzie tak. Z opublikowanych ostatnio prognoz wynika, że rok 2011 ma się zakończyć 2,5 % wzrostem gospodarczym, a w roku 2012 wzrost ma wynosić około 3%. Inflacja powinna zacząć spadać począwszy od roku 2013, a bezrobocie w roku 2013 nie powinno przekroczyć 5%. Ciągle jednak rośnie deficyt budżetowy i nikt nie wie, czy optymizm nie jest przedwczesny.
Poza tym, należy spłacić dług wobec Brytyjczyków i Holendrów wielkości 3,8 mld euro, czyli blisko 12 tysięcy euro w przeliczeniu na każdego mieszkańca Islandii. Rozpoczęte negocjacje akcesyjne z Unią Europejską i ewentualna późniejsza akcesja przez wielu jest traktowana jako lekarstwo na uzdrowienie gospodarki.
Warto zauważyć trzy istotne sprawy. Po pierwsze – Islandia była bardzo zamożnym państwem przed upadkiem systemu bankowego, co złagodziło skutki finansowej katastrofy. Po drugie – Islandia bardzo szybko otrzymała pakiet 10 mld dolarów pomocy finansowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (w tym 214 mln dolarów pożyczki z Polski) i chociaż nie wykorzystała i nie wykorzysta całej tej kwoty, to pomoc ta w znacznym stopniu wpłynęła na stabilizację sytuacji na wyspie. Po trzecie – Islandia posiadała silną realną gospodarkę opartą na taniej energii i zasobach naturalnych.
Przeciętny Islandczyk nie przejmuje się zbytnio sytuacją ekonomiczną swojego kraju. Najbardziej interesuje go, aby nie musiał zmieniać swoich przyzwyczajeń, aby miał dobry samochód, żeby mógł nadal wyjeżdżać na wakacje i jadać w restauracjach. Jeśli w pewnym momencie brakuje mu pieniędzy na takie funkcjonowanie – zwiększa limit na swojej karcie Visa. Wychodzi z założenia, że zadaniem polityków jest zapewnienie mu dostatniego życia i spokojnie czeka, aż to się stanie.
W czym dzisiaj upatruje się prawdziwej przyczyny ekonomicznego załamania?
Islandia jako jeden z pierwszych krajów europejskich na własnej skórze odczuła, co to znaczy kryzys finansowy. W październiku 2008 roku gospodarka wyspy rozsypała się jak domek z kart. Państwo nie było w stanie udźwignąć swoich własnych przerośniętych instytucji finansowych, które na potęgę inwestowały wirtualne pieniądze za granicą. Największe (tylko kilka lat wcześniej sprywatyzowane) banki islandzkie upadły i zostały przejęte przez państwo. Okazało się, że banki obracały sumami kilkakrotnie przekraczającymi islandzkie PKB. Tysiące ich klientów, także zagranicznych, których skusiło wysokie oprocentowanie, zostało na lodzie.
Jak wyglądały pierwsze objawy kryzysu?
Kurs islandzkiej korony zaczął spadać na łeb na szyję, wstrzymano wiele inwestycji budowlanych, zaczęło pojawiać się bezrobocie (zjawisko w zasadzie nie znane na wyspie, bo przed kryzysem bezrobocie nie sięgało 1%), zdezorientowani mieszkańcy Islandii mieli problemy ze spłatą rat swoich kredytów zaciągniętych na domy, mieszkania, samochody (oczywiście najnowszych luksusowych marek).
W którym momencie złowieszcze prognozy ekonomistów zaczęły się urzeczywistniać i odbijać na domowych budżetach mieszkańców?
Niemalże w chwilę po upadku banków. Gwałtownie spadający kurs islandzkiej korony spowodował wzrost cen w sklepach, gwałtownie wzrosły raty kredytów hipotecznych i na zakup samochodów zaciągniętych we frankach szwajcarskich lub jenach. Zaczęły upadać firmy i rosnąć bezrobocie. Islandczycy przyzwyczajeni do życia na wysokim poziomie i ciągłego wzrostu konsumpcji musieli nieco ograniczyć swoje wydatki.
Dużym ciosem dla tego tak wygodnie i spokojnie żyjącego społeczeństwa był znaczny spadek wartości korony islandzkiej, co postawiło pod znakiem zapytania wyjazdy na zakupy do Kopenhagi, na Sylwestra do Bostonu i przynajmniej dwa razy w ciągu roku na Wyspy Kanaryjskie lub do Grecji. Znaleźli się i tacy, którzy wyjechali, głównie do Norwegii i Danii w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy.
Doszło nawet do protestów sfrustrowanych obywateli na niespotykaną dotąd w tym kraju skalę, które doprowadziły do upadku rządu. Problem Islandczyków polega też i na tym, że nie umieją oszczędzać, coraz wyższe zarobki przeznaczali na zwiększanie konsumpcji, a domy, mieszkania i luksusowe samochody kupują na kredyt, których otrzymanie było i w zasadzie nadal jest bardzo łatwe.
Islandia skupiła na sobie w ubiegłym roku uwagę Europy również w związku z erupcją Eyjafjallajökull . Bo Islandia to m.in. wulkany i trzęsienia ziemi. Jak sobie z nimi radzą mieszkańcy?
Islandia to wyspa wulkaniczna, powstała w wyniku wybuchu wulkanu i ruchów sejsmicznych – nic więc dziwnego, że wulkany i trzęsienia ziemi towarzyszą wyspie i jej mieszkańcom od wieków. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że mieszkańcy Islandii są przyzwyczajeni do tego rodzaju wydarzeń. Nauczyli się szanować naturę i mieć przed nią respekt. Zeszłoroczna erupcja wulkanu Eyjaflallajökull była jednak bardzo uciążliwa, szczególnie dla osób mieszkających w pobliżu. Ewakuowani w obawie przed powodzią i intensywnym opadem pyłu wulkanicznego farmerzy musieli opuścić swoje domy, zostawić zwierzęta w zamkniętych pomieszczeniach – na pewno nie było to dla nich łatwe. Wychodząc z domu, nie wiedzieli przecież, kiedy do niego wrócą i w jakim stanie go zastaną. Obawiali się o swoje zwierzęta, czy wystarczy im wody i paszy. Całe szczęście ewakuacja nie trwała długo, ale niektóre farmy ewakuowano trzykrotnie. Po zakończeniu erupcji odbywało się wielkie sprzątanie, w niektórych rejonach pył wulkaniczny utworzył warstwę o grubości około 30 cm, a nawet i większą.
W Islandii doskonale działa Ogólnokrajowe Centrum Zarządzania Kryzysowego oraz profesjonalnie zorganizowane służby ratownicze, o czym miałam okazję przekonać się osobiście wiosną ubiegłego roku. Komunikaty o konieczności używania masek przeciwpyłowych w Reykjaviku (chmura pyłu wulkanicznego utrzymywała się przez kilka dni również w stolicy Islandii) były podawane przez radio, na stronach internetowych, w telewizji, w gazetach, w środkach komunikacji miejskiej – jednym słowem wszędzie. Informacje dotyczące aktualnej sytuacji podawane były w kilku językach, oprócz islandzkiego – również po polsku. Centrum Zarządzania Kryzysowego organizowało spotkania informacyjne dla zamieszkałej w okolicach wulkanu ludności. Były również spotkania dla zamieszkałych na zagrożonych terenach obywateli polskich – prowadzone w języku polskim.
Obyło się zatem bez paniki?
Islandczycy to bardzo spokojni ludzie, jeśli nie mają wpływu na rozwój wydarzeń, przyjmują je do wiadomości i zachowują odpowiednio do zaistniałej sytuacji. Wychodzą z założenia, że jeśli zamknięto np. szkoły z powodu opadu pyłu wulkanicznego, to trzeba to zaakceptować i pozostać w domu z dziećmi, bądź zorganizować dzieciom opiekę w inny sposób. Nikt nie narzeka, ani się nie niecierpliwi – bo to niczego nie zmieni.
Czy takie warunki geograficzne wymogły stworzenie specjalnych przepisów budowlanych?
Nie jestem specjalistą w dziedzinie budownictwa, ale technologia budowania domów niewątpliwie jest dostosowana do panujących na wyspie warunków naturalnych. Natomiast nie zauważyłam, aby nie było farm i domów niedaleko czynnych wulkanów. Same wulkany zwykle ukryte są pod lodowcami więc w bezpośrednim ich sąsiedztwie nikt nie mieszka.
Z drugiej strony, ponad 10% powierzchni kraju pokrywają lodowce, co musi determinować rozwój gospodarki. Które gałęzie są wiodące, które zaś nie mają szansy rozwinąć się w Islandii?
Na terenie Islandii znajduje się największy lodowiec w Europie, a oprócz niego jeszcze kilka mniejszych. Tzw. interior, czyli niejako wnętrze wyspy jest niezamieszkały. Bogactw naturalnych, w rozumieniu przeciętnego Europejczyka, na wyspie nie ma – można by pomyśleć, że gospodarka nie ma żadnych szans rozwoju w Islandii. A jednak – nic bardziej błędnego.
Największe bogactwa tego kraju związane są z wodą. Po pierwsze ryby, po drugie ryby i po trzecie, w zasadzie też ryby. Jeśli dodać do tego tanią energię geotermalną i pracowity naród, to w wyniku otrzymamy społeczeństwo dobrobytu. Co prawda ten dobrobyt został nieco ostatnio zachwiany jesienią 2008 roku, ale w dalszym ciągu mamy w Islandii do czynienia z zasobnym krajem i społeczeństwem. Rybołówstwo i wszystko co z nim związane to podstawy islandzkiej gospodarki. Rolnictwo, mimo trudnych warunków klimatycznych też zaliczyć należy do dobrze prosperujących. W ogrzewanych ciepłem pochodzącym spod ziemi szklarniach rośnie wiele odmian pomidorów, różnego rodzaju sałaty, ogórki, truskawki, ba nawet banany i winogrona, o kwiatach nie wspomniawszy.
Na polach uprawia się ziemniaki, marchew, brokuły, kalafiory i inne warzywa, które pod folią czekają na słońce ogrzewające je niemal 24 godziny na dobę w okresie ich intensywnego wzrostu. Pasące się na łąkach owce też przynoszą dochody ich właścicielom (1/3 islandzkiej jagnięciny wysłana jest na eksport). Produkty mleczne (bardzo dobrej jakości i wyjątkowo smaczne) sprzedawane w islandzkich sklepach powstają z przerobu mleka od islandzkich krów. Dzięki taniej energii elektrycznej, w Reydarfjörður (wschodnia część wyspy) blisko cztery lata temu powstała olbrzymia huta aluminium Alcoa, która wnosi środki finansowe do budżetu państwa. Nawiasem mówiąc, przy budowie tej huty i usytuowanej w niedalekiej od niej odległości elektrowni wodnej pracowało blisko 2 tysiące robotników z Polski.
A inne, obiecujące kierunki rozwoju kraju?
W ostatnim okresie czasu coraz więcej dochodów przynosi turystyka, traktowana już w tej chwili jako gałąź gospodarki. Islandia stała się popularna i modna jako cel podróży dla turystów z wielu krajów – ilość turystów zwiększa się z roku na rok. Przyjeżdżają ciekawi islandzkiej przyrody i widoków, których nigdzie indziej zobaczyć nie można – rozwija się więc branża turystyczna, wzrasta ilość miejsc noclegowych, restauracji i wszystkiego, czego turysta potrzebuje. Islandia to kraj, w którym lubi się turystów i dba się o nich. Dowodem może być chociażby fakt, iż w czasie zeszłorocznej erupcji wulkany Eyjafjallajökull, kiedy z Reykjaviku nie mogli wylecieć przebywający tu turyści – miasto zaoferowało im bezpłatne bilety wstępu do wszystkich muzeów, na baseny oraz bilety komunikacji miejskiej.
Przed podróżą do niektórych krajów przestrzega się w temacie zdrowia („zaszczep się”), w temacie bezpieczeństwa („unikaj tych miejsc”), a przed wyprawą do Islandii zalecacie Państwo upewnienie się co do finansowego ciężaru pobytu w Islandii. Co powoduje, że ceny na Islandii są tak wysokie?
Odpowiedź na to pytanie jest trudna. Jednym z powodów niewątpliwie jest fakt, że wiele towarów, nie tylko produktów konsumpcyjnych pochodzi z importu – trzeba je na wyspę przywieźć samolotem bądź drogą morską. Islandia jest jednym z najdroższych krajów świata, wszyscy się do tego przyzwyczaili i podczas pobytu w tym kraju nie mają innego wyjścia, jak ponieść jego koszty. Drogie są również usługi, być może wynika to ze stosunkowo wysokiego poziomu wynagrodzeń.
W tym temacie dodać należy, że drożyzna stała się mniej dotkliwa dla turystów z uwagi na znaczny spadek wartości korony islandzkiej w wyniku kryzysu. Do późnego lata 2008 roku za jedno euro należało zapłacić około 70-80 islandzkich koron, w chwili obecnej zaś ponad 160. Bezpośrednio po wybuchu kryzysu kurs islandzkiej korony był bardzo niestabilny i dochodził nawet do 200 za jedno euro. To, z czego turyści mogą być zadowoleni, akurat odwrotnie odbierają rdzenni mieszkańcy wyspy – oni wyjeżdżając za granicę mają de facto mniej pieniędzy niż przed kryzysem.
Czy cokolwiek na Islandii zasługuje na miano niedrogiego?
Jedną z niewielu rzeczy tanich i dostępnych dla wszystkich chętnych na Islandii są niewątpliwie baseny termalne. Jednorazowy bilet wstępu na basen miejski w Reykjaviku i okolicach kosztuje niewiele więcej aniżeli jednorazowy bilet autobusowej komunikacji miejskiej, do tego należy dodać, że wykupienie biletu wstępu na basen termalny daje możliwość korzystania z jego dobrodziejstw bez ograniczenia czasowego. Należy tylko pamiętać, że trzeba wyjść najpóźniej 15 minut po zamknięciu. Baseny otwierane są wcześnie rano, a zamykane około godziny 22 (nieco krócej czynne są w dni wolne od pracy). W samej aglomeracji stolicy Islandii jest około 20 basenów, najstarszy z nich został oddany do użytku w latach 30 ubiegłego wieku. W pozostałej części kraju jest ich również wiele, praktycznie basen jest w niemalże każdej miejscowości.
Korzystanie z basenów termalnych w Islandii to styl życia, są one tym samym dla Islandczyków, czym sauna dla mieszkańców Finlandii. Z basenów korzystają wszyscy, dzieci, młodzi i starzy, pracujący i niepracujący. Zmęczeni i przepracowani udają się na basen termalny. Ci, którzy chcą spotkać znajomych i podzielić się z nimi najnowszymi plotkami – idą na basen, bo zawsze spotyka się znajomych lub sąsiadów na basenie bez absolutnie żadnej konieczności umawiania się. Wszystkie bolączki i problemy islandzkiego społeczeństwa, a nawet całego świata, omawiane są na basenach termalnych, kiedy można posiedzieć w przyjemnie ciepłej, a nawet gorącej wodzie, w przerwach od pływania. Szczególną przyjemność korzystania z basenów termalnych odczuwamy w czasie zimy, która na Islandii jest długa, ciemna, zimna i wietrzna. W basenie termalnym wszyscy są równi, wszyscy zgromadzeni mogą dyskutować, jak równy z równym, nikt nie jest pod krawatem i żadna z kobiet nie ma wyższych obcasów od sąsiadki. Dyskusje te prowadzone są pod gołym niebem, które może być całkowicie przysłonięte chmurami, może być rozświetlone gwiazdami lub zorzą polarną, a latem można przy okazji korzystać z kąpieli słonecznych.
Dla osób lubiących robić zakupy godny polecenia jest duży wybór odzieży, obuwia i sprzętu sportowego bardzo wysokiej jakości. W okresie zimowych i letnich przecen można dokonać bardzo dobrych zakupów w całkiem przyjemnych cenach.
Koniec części 1. Na cz. 2 wywiadu zapraszamy tutaj już za tydzień.
Rozmawiała Malwina Wrotniak, Bankier.pl
Artykuł pochodzi ze strony Bankier.pl, ten i inne felietony Marleny Wrotniak możecie przeczytać tutaj