Islandzka autorka już w swojej wcześniejszej książce „Blizna” badała tematykę traumy, historii, relacji między pokoleniami w rodzinie, ciała, w którym czytamy o tychże właśnie bliznach – zarówno fizycznych, jak i psychicznych.
Najnowsza powieść – opublikowana w Polsce przez Wydawnictwo Poznańskie w Serii Skandynawskiej, a przetłumaczona przez Jacka Godka – także bada te tematy, ale idzie też dalej. Mamy bowiem w książce do czynienia z kimś, kto po wielu latach odważa się uznać swoją tożsamość. W powieści pojawia się więc równocześnie retrospekcja oraz motyw – zarówno odkrywania siebie, jak i próby zakłamywania tej rzeczywistości, co bohaterce przynosi – przez większość życia – wiele cierpienia. Jedną z głównych myśli, która przewija się przez powieść Auður Avy jest to, że tożsamość płciowa bywa nie czymś stałym, lecz pewnym procesem. Logn (bo takie właśnie bohaterka przyjęła imię po porzuceniu niechcianej męskiej tożsamości) nie tylko dąży do tranzycji fizycznej (przyjmowane hormony, oczekiwana operacja), ale także musi wciąż potwierdzać ją w relacjach, języku i pamięci otoczenia. Przeszłość tego Onego (czyli Vilhjálmura), którym już nie jest i nigdy nie chciała być – to przeszłość obcej osoby, która w jakiś sposób umiera, aby narodzić się mogła Ona. Przy czym symboliczne jest też to, że bohaterka musi sobie wybrać imię przejściowe, bo rodzina nie chce jej pozwolić na oficjalne używanie imienia Guðríður – po ukochanej babci. Logn przeżywa żałobę po sobie samej (sobie samym), przeszłości, poukładanym niegdyś życiu. Wreszcie jednak chce być także odważna, nie chce marnować ani minuty dłużej w męskim ciele, którego nie znosi.
W momencie, w którym ją poznajemy – Logn egzystuje w stanie pewnego zawieszenia. Czeka na ostateczną operację korekty płci, czeka cierpliwie, a jednocześnie z rozpaczą, bo czas ucieka. Ma już 61 lat, a czekała przecież całe życie, aby wreszcie być sobą. Jednocześnie próbuje nawiązać na nowo relację z byłą żoną, którą kochała i nadal podziwia i kocha, wobec której tak – ma poczucie wdzięczności i winy; z synem, któremu trudno zaakceptować, że tata staje się teraz mamą, i marzy, by móc gościć w swoim nowym mieszkaniu wnuczkę, która powie do niej kiedyś „babciu Guðríður”.
To imię, które sobie na razie wybrała bohaterka jest symboliczne. Logn znaczy „cisza”, „bezwietrzna pogoda”. Trwanie w bezruchu, oczekiwanie. Wiele jest w życiu Logn napięcia w tym nieustannym oczekiwaniu.
Motyw ciała jako obcego i czegoś, co sprawia cierpienie występuje w powieści wiele razy. Logn wspomina, że urodziła się „w złym ciele”, że ciało nie odpowiadało i nie odpowiada temu, kim jest naprawdę. Opisuje męki dojrzewania i niechęć do samej siebie, wstyd i obrzydzenie do tego, kim się wtedy zaczęła stawać. Wie przecież od dziecka, że jest dziewczynką, że jest kobietą, a spoglądanie w tym kontekście na brata bliźniaka, który rośnie jako chłopiec, dojrzewa i staje się mężczyzną, sprawia jej kolejny ból, bo brat jest przecież jej lustrzanym odbiciem. Ale to właśnie małomówny i pozornie szorstki brat będzie dla Logn wielkim wsparciem. On i jego rodzina. Zawsze wiedziałem, że jesteś inna niż ja, mówi jej brat pewnego dnia i jest w tym wielka akceptacja z jego strony. Tylko nie umiałem tego nazwać.
Jednak ciało Logn to również powód do życia i nadziei – bohaterka jest w hormonoterapii, obserwuje zmiany, które ją cieszą, bo są jak powrót z dalekiej podróży do domu. Może już ubierać kobiece stroje, zapuścić włosy, czesać się, nakładać makijaż, wybierać torebki i buty na obcasach.
Transformacja Logn to oczywiście nie jest samotny proces. Nikt z nas przecież nie żyje na odludnej wyspie i ona także nie. Jej bycie w prawdzie wobec samej sobie, wpływa na życie innych. Wymaga od nich – czasem akceptacji, czasem zastanowienia się nad samymi sobą, czasem też wyrażenia duszonego długo gniewu, że nie była szczera z najbliższymi osobami. Wydaje się, że dla byłej żony ważniejsze jest to, że Logn nie potrafiła jej tyle lat powiedzieć, kim jest naprawdę, niż to, że teraz jest kobietą. Jej eks partnerkę boli ten brak zaufania. To bardzo trudne dla Logn i dla jej bliskich. Logn mierzy się więc nie tylko z własnym ciałem, ale z tym, jak jest postrzegana, rozumiana bądź nie – w relacjach rodzinnych, ale i sąsiedzkich czy nawet przypadkowych spotkaniach, które mogą przerodzić się w relację (historia z pisarką – tu wkrada się trochę poczucia humoru, autoironii).
Opowieść z teraźniejszości Logn często prowadzi nas ku przeszłości – dzieciństwa, poczucia, że nie jest się sobą. Ale jednocześnie to, co tu i teraz – transformacja w wieku 61 lat – pokazuje, że pragnienie bycia sobą jest silne i niezależne od wieku.
W powieści mamy też do czynienia z obrazami morza, które – symbolicznie – ma być miejscem zapomnienia, ucieczki od niesprawiedliwości, odpoczynkiem, wytchnieniem. Kusi bohaterkę zatopieniem się, nieistnieniem, bo tak – Logn rozmyśla również o samobójstwie. Pojawiają się też mewy – bytujące przy bloku, w którym mieszka bohaterka. Ptaki te są bezczelne, napastliwe, naruszają prywatne granice mieszkańców wspólnoty. Stają się więc dla Logn symbolem czegoś zewnętrznego, niepokojącego, wzbudzającego lęk, czemu ona jednak ostatecznie nie zamierza się poddać.
W literaturze opowiadającej o procesie korekty płci raczej dominują narracje młodych dorosłych – „DJ Bambi” stanowi więc odmienny przykład, który rozszerza perspektywę także na osoby starsze. Ukazuje przy tym bez upiększeń cenę, jaką płaci się za autentyczność. Jednak Auður Ava Ólafsdóttir tworzy swoją bohaterkę z wielką wrażliwością i czułością, odsłaniając przed nami jej emocje, wahania, lęki, miłość i nadzieję. I choć głos Logn jest cichy, miejscami słaby, to ta historia pokazuje, że nawet najcichsze głosy mają siłę zmieniać – siebie i świat.
Olga Szelc
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu




