Dzień 1:
Na lotnisku w Keflaviku ląduję kilka minut przed północą czasu islandzkiego. Dla tych, którzy zastanawiają się nad sposobami zapakowania roweru – transport w kartonowym pudełku (z dołożonym przednim kołem), odbył się bez przeszkód. Na jego odbiór czekałem ok. 10 minut dłużej niż na bagaż.
Z lotniska zapakowałem się w autokar firmy Flybus, który zawiózł mnie pod samiutki kemping w Rejkiawiku. Noce polarne to super sprawa, nawet grubo po drugiej jest jasno jak późnym wieczorem, dzięki czemu namiot udaję się rozbić bez kombinowania z latarką etc. Warto dodać, że ja postawiłem na namiot firmy Quechua z serii Fresh&Black. Super sprawa, nawet wciągu dnia (czy jak w przypadku Islandii – nocy), w namiocie jest praktycznie ciemno.
Ostatnia z kwestii bardziej technicznych. Wyjazd na drogę numer 1. Troszkę się obawiałem, że przebicie się przez miasto, do tego w poniedziałek rano, może okazać się męczące. Okazało się jednak, że zupełnie nie. Mało tego do wyjazdówki prowadzą ścieżki rowerowe, umiejscowione często w pięknych parkach, wzdłuż, których płynie rzeczka, czy może bardziej potok. Wodospady zaczynają się więc już w mieście.
W pewnym momencie troszkę się zaplątałem więc postanowiłem zapytać jednego vikinga o drogę. Popatrzył na mnie zmartwiony i zapytał:
– Wiesz gdzie jest centrum…? Jakieś 40 km w tamtą stronę, potem jest zakręt w lewo, prawo i rondo… (Zgłupiałem, bo wydawało mi się, że jadę mniej więcej w dobrym kierunku) … No to tam masz nie jechać HAHA! A tak serio to jeszcze tylko jeden zakręt i jesteś na drodze numer 1. Także Islandczycy są bardzo życzliwi i pomocni, a nawet przy tym dowcipni :)
„Jedynka” jest rzeczywiście trochę ruchliwa, ale zazwyczaj mamy do dyspozycji szerokie pobocze, poza tym kierowcy są bardzo kulturalni i jeśli tylko mogą, to zjeżdżają na wewnętrzny pas. Krajobraz od samego początku robi niesamowite wrażenie. Góry i pagórki, często pokryte jeszcze śniegiem, stanowią piękny kontrast dla żółto-brunatnej ziemi i zieleni traw.
Jest kilka wzniesień… ale na szczęście potem jest sporo z górki. Ja zdecydowałem się odbić w drogę numer 39, by pierwszą noc zaliczyć nad oceanem, w malowniczo położonej miejscowości Stokkseyri. Od tego zakrętu ruch jest już niewielki, więc pierwszy raz udaje mi się pobyć z Islandią sam na sam. Wspaniałe uczucie, wartego całego zamieszania przed wylotem. Pierwszy raz czuję też, że naprawdę to robię.
W zasadzie przez cały pierwszy dzień towarzyszy mi słońce. Momentami tylko, gdy zachodzi za większe chmury, robi się chłodniej. Już pierwszego dnia wiem, że wiatr na Islandii będzie moim głównym przeciwnikiem. Ostatnie 15 km trasy wieje niemiłosiernie i nieprzerwanie, a schować się nie ma gdzie. Nawet jednego większego kamienia, żeby napić się wody w spokoju.
Woda. Jeszcze na jedynce mijam stację benzynową, na której miałem uzupełnić zapasy. Macham ręką – przecież za jakiś czas znowu coś będzie, a teraz tak dobrze mi się jedzie. Nie było… Błąd amatora. Na szczęście udało mi się w końcu dojechać do kolejnego sklepu w miasteczku Ey…, gdzie już reklama na szybie zachęca mnie do wypicia zimnej Coca-Coli – „Everything is better with Coke”. This time it definitely is. Nie mniej jednak od tej pory zamierzam uzupełniać zapas wody kiedy tylko to będzie możliwe. Szczególnie, że tutaj kranówa jest lodowców, także niezły hajlajf :)
Kemping w Stokkseyri jest całkiem niezły. Ogrzewane pomieszczenia gospodarcze (pralka, zlewy), toalety i prysznice (płatne 200kr). Dzień pierwszy kończę nad oceanem prażąc się w ostatnich promykach słońca tego wieczoru (super ławeczka z zegarem słonecznym, polecam).
Do samego wylotu, starałem się już nie zastanawiać czy ta wyprawa to na pewno dobry pomysł. Czy dam radę fizycznie i psychicznie. I słusznie. W tej chwili wiem, że będzie to jedna z najbardziej niesamowitych przygód mojego życia. Wiem też, będzie ciężko, a nawet bardzo ciężko, ale cóż – no pain, no game – jak to mówią.
Także dziękuję Ci Islandio za ten piękny słoneczny dzień, było miło, ale nie dam się nabrać, że jesteś taka łaskawa. Dobranoc.
P.S. Po przebudzeniu następnego dnia, okazało się, że słusznie…