Dzień 14:
Po pysznym śniadaniu czas ruszać w dalszą drogę. Bardzo polubiłem spanie pod namiotem, ale muszę przyznać, że ta noc spędzona pod normalnym dachem, pomogła mi się dużo bardziej zregenerować. Marek z Kasią odwożą mnie na prom. Wspaniale byłoby objechać zachodnie fiordy na rowerze, ale niestety na tym etapie mojej podróży, nie mam już na to czasu i przyznam szczerze, siły. Więc moja rada dla osób pragnących objechać Islandię na rowerze – jeśli chcecie zahaczyć o zachodnie fiordy, dobrze jest doliczyć 5-7 dni do pobytu na wyspie i chyba najlepiej jest wtedy zacząć objazd zgodnie ze wskazówkami zegara. Podjazdy w tym rejonie bywają naprawdę wysokie, strome i jest ich wiele.
Na promie nadrabiam zaległości w korespondencji internetowej, są kontakty, więc wreszcie nie muszę martwić się stanem baterii. Przeprawa przez zatokę … trwa ok. 3 godzin. Mniej więcej w połowie, prom zatrzymuje się na krótki przystanek na malutkiej wysepce Grímsey. Jak wspominałem nieraz, kocham wodę, pływanie, a także żeglugę. Najlepiej taką pod żaglami oczywiście. Nie mniej jednak na promie zaczynam od „bujania” odczuwać pewny dyskomfort, ale na szczęście ratują mnie batoniki od Kasi i ciepła herbata. Co jak co, ale, że moja podróż będzie miała odcinek „morski”, to się nie spodziewałem .
Wreszcie dopływamy na półwysep Snæfellsnes, a konkretniej do miejscowości Stykkishólmur. Jeszcze tylko szybka wizyta w Bonusie, zwanym przeze mnie „Prosiaczkiem” i mogę ruszać dalej. Przed wejściem czeka na mnie para – Polka i jej chłopak. Mówią, że obserwują moją podróż, że jestem „super-cool” i że bardzo mi kibicują. Bardzo mi miło, od razu, w tych nowych rejonach, poczułem się lepiej. Ruszam. Początkowo wiatr jest bardzo silny i wieje od boku, przez co czasem, pomimo sporego obciążenia, rzuca mną po drodze. Na szczęście kierowcy zachowują dużą ostrożność i rozsądek, omijając mnie szerokim łukiem po redukcji prędkości. Swoją drogą kilka napotkanych osób mówiło, że bardzo chciało jechać na Islandię na rowerze, ale boją się jazdy przy samochodach. Tak więc moi drodzy, ja nie jestem w ogóle wprawionym rowerzystą, a nie bałem się, czy denerwowałem się, nawet przez moment (no może poza odcinkiem na szutrówce z uwagi na odpryskujące kamienie).
Po odcinku między miasteczkiem i górami, na którym mało nie urwało mi głowy, wiatr wreszcie słabnie i zmienia kierunek. I w tym momencie moi drodzy, pierwszy raz podczas mojej wyprawy, dostaję wiatru w plecy. Fantastyczne uczucie. Trwa niestety tylko do następnego zakrętu, ale i tak miło było tego doświadczyć.
Półwysep zapowiada się pięknie. Dzisiaj są straszne chmury, ale z tego co sprawdzałem jutro ma być piękne słońce, więc super będzie zwiedzić te rejony. Szczególnie, że tutaj zamierzam trochę ograniczyć ilość kilometrów, wybrać się na jakąś pieszą wycieczkę, pójść na basen czy po prostu posiedzieć trochę nad wodą. Najtrudniejsze już za mną. Do Reykjaviku mam dosłownie „rzut beretem”, a pogoda na następne dni zapowiada się wspaniale, zasłużyłem więc na trochę wakacji. Oczywiście śmieje się, że zasłużyłem, bo jestem zdecydowanie jedną z tych osób, które lubią spędzać czas aktywnie i kreatywnie – nie potrafię zbyt długo leżeć i byczyć się na słońcu. No ale przyznam, że czuję ten tysiąc kilometrów pokonany na islandzkich drogach, dlatego też troszkę się muszę zmusić na tym etapie.
Gdy dojeżdżam do Grundarfjörður zaczyna lekko padać deszcz. Nie robi to już na mnie żadnego wrażenia. Nim dojeżdżam na pola namiotowe oczywiście przestaje. Na Islandii nauczyłem się, że nie ma co panikować, z każdej sytuacji jest wyjście. Namiot rozbijam już w zasadzie „automatycznie”. Para z Niemiec śmieje się, że poradziłem sobie szybciej niż oni we dwójkę. Jeszcze tylko kolacja z widokiem na zatokę i zmykam spać.
P.S. Chciałbym Was jeszcze dzisiaj zaprosić na muzyczny video-spacer po Nowym Jorku, który udało mi się zrealizować miesiąc temu, podczas krótkiej wizyty za oceanem. To dla mnie rok spełniania marzeń. Także, naprawdę warto się nie poddawać i być pozytywnie nastawionym do rzeczywistości. Na efekty czasem trzeba trochę poczekać, ale w końcu przyjdą. Kolorowych snów.
tekst i zdjęcia: Kuba Witek