Dziewczyna z informacji turystycznej w Vik trochę nas wystraszyła mówiąc smutnym głosem, że teraz czeka nas już tylko pustynia, krótko mówiąc – nuda. Na Islandii jednak nie ma nudnych krajobrazów, wszystkie są niesamowite i niepowtarzalne.
Gdy tak się jedzie i jedzie to czymś się trzeba zająć. Na Islandii można zająć się na przykład:
– liczeniem wodospadów, żeby później móc powiedzieć znajomym Wiecie, ile tam jest wodospadów? Jednego dnia naliczyliśmy 24!,
– zagadywaniem owiec, pomimo że ich spojrzenie mówi koleś… ogarnij się, mówisz do owcy,
– wymyślaniem islandzkich bajek,
– witaniem się z końmi, które są z tego powodu bardzo dowartościowane i dumnie prezentując swoje fryzury (tak, fryzury!) towarzyszą nam przez kawałek drogi,
– śpiewaniem głupich piosenek, ot tak, z głupoty,
– trzymaniem się roweru, trzymaniem kasku, bidonów i reszty sprzętu, żeby ich nie zwiało,
– oglądaniem i komentowaniem potężnych samochodów, które w żadnym innym kraju na świecie nie zostały by dopuszczone do ruchu.
Z każdym przejechanym kilometrem czuliśmy coraz większy chłód. Zbliżaliśmy się do Vatnajökull – największego lodowca Islandii. Zajmuje on pokaźną część wyspy i nawet gdy patrzy się na mapę, robi się chłodno. Ma 8100 km², a grubość lodu dochodzi do kilometra. Chłód lodowca ma ogromny wpływ na klimat tej części Islandii.
Najważniejsze atrakcje parku narodowego Skaftafell, czyli spadający wśród bazaltowych skał wodospad Svartifoss i czoło lodowca obejrzeliśmy późnym wieczorem, korzystając z wygody i uroków białych nocy.
Kilkanaście kilometrów przed Fjallsárlón poznaliśmy słynne islandzkie wiatry. Wiało prosto znad lodowca, mocno i zimno. Mimo dużego wysiłku nie udało nam się dojechać do celu i musieliśmy się schronić przy jednej z farm. Tam po raz pierwszy usłyszeliśmy zdanie, które towarzyszyło nam już do końca podróży – To jest najzimniejsze lato od 1955…
Po zmaganiach z wiatrem spokój osłoniętej laguny Jökulsárlón wraz z zapierającym dech widokiem zrobiły na nas wrażenie wręcz sielankowe. Jest to jedno z najbardziej znanych i najchętniej odwiedzanych miejsc na Islandii, ale patrząc na bryły lodu spokojnie dryfujące w wodzie laguny można zapomnieć o wszystkim innym.
Dzień 5 – 10km za Vik
W wyniku przedłużającej się naprawy koła, padającego deszczu (miał przestać padać po 13, ale tuż po tej godzinie meteorolodzy zmienili zdanie i padało cały dzień) i konieczności wrócenia do Vik po zapasy jedzenia, cały dzień spędziliśmy w, nieco zbyt dramatycznie nazwanym, „obozie rozpaczy”. Żeby nam nie było smutno, widok z obozu mieliśmy na tereny, gdzie niedawno w wyniku wybuchu wulkanu pod lodowcem przeszła niespodziewana fala powodziowa, która zmiotła wszystko na swojej drodze.
Dzień 6 – 10km za Vik -> Kirkjubæjarklaustur – 67,2km (śr. prędkość 17,1km/h, czas jazdy: 3:55)
Przerażone wcześniej owce tym razem obudziły nas radosnym beczeniem. Pewnie cieszyły się na widok słońca :) Droga była piękna, po drodze brak sklepów, czy stacji.
W Kirkjubæjarklaustur miły camping (1100 + 300 za prysznic, kuchnia ze świetlicą, brak wifi), stacja benzynowa i mały supermarket.
Dzień 7 – Kirkjubæjarklaustur -> Skaftafell – 73km (śr. prędkość 14,1km/h, czas jazdy: 5:10)
Czym bliżej Skaftafell, czyli bliżej lodowca Vatnajökull robiło się coraz zimniej i mroczniej. Droga prowadziła przez czarne żużlowe pola przecinane rwącymi i brudnymi lodowcowymi rzekami, nad którymi trzeba było przejechać po nieprzyjemnych mostach.
W Skaftafell tłumy turystów. Przy informacji parku narodowego jest gigantyczne pole namiotowe (nieprzyjemne, 1350 + 500 za prysznic, brak kuchni, bardzo drogi internet, restauracja i mały sklepik). Stamtąd można iść na kilkudziesięciominutowy spacer pod czoło lodowca i trochę dłuższy do wodospadu Svartifoss.
Jakieś 8km dalej (jadąc jedynką) jest mały, przyjemniejszy i tańszy camping z kuchnią i prysznicem w cenie. W „centrum” jest stacja benzynowa z restauracją i małym sklepem.
Dzień 8 – Skaftafell -> kilka kilometrów przed Fjallsárlón – 46,8km (śr. prędkość 10,7km/h, czas jazdy: 4:21)
Planowaliśmy zajechać znacznie dalej, ale tego dnia poznaliśmy co to są islandzkie wiatry. Wieczorem wiało już tak mocno, że ledwo poruszaliśmy się do przodu. Schroniliśmy się na jednej z farm. Po drodze nie ma sklepów i stacji.
Dzień 9 – kilka kilometrów przed Fjallsárlón -> Jökulsárlón (-> Höfn) – 22,5km (śr. prędkość 8km/h, czas jazdy: 2:45)
Wiatr wiele nie ustąpił, ale z nowymi siłami ruszyliśmy dalej. W ślimaczym tempie dotarliśmy do Jökulsárlón, gdzie pogoda była bajkowa. Na miejscu jest mała restauracja.
Żeby nadrobić stracony czas, teleportowaliśmy się do Höfn.