Höfn było ostatnim większym miasteczkiem w okolicy i początkowo mieliśmy zrobić sobie w nim przerwę. Wiking został jednak szybko naprawiony, więc zrobiliśmy duże zakupy i postanowiliśmy po południu przejechać jeszcze tylko 30km w okolice najbliższego campingu.
Wyjechaliśmy za miasto w ciepłych promieniach zachodzącego słońca i wspaniałej, intensywnie zielonej od gęstych traw scenerii, ale gdy tylko przejechaliśmy ponad kilometrowy tunel znaleźliśmy się w innym świecie. Krajobraz był znów surowy, pozbawiony jakiejkolwiek roślinności, a droga prowadziła wśród wysokich, ostrych gór, na których zboczach pasły się pojedyncze, zbłąkane owce. To, co poprzedniego dnia nazywaliśmy silnym wiatrem, teraz okazało się lekką bryzą. Jechaliśmy prosto pod wiatr, poruszając się bardzo wolno. Słońce zaszło, a przez gęste chmury pokrywające niebo nie przechodziło światło gwiazd. Wykończeni jechaliśmy w zupełnej ciemności przez odludzie, nie mając pewności czy znajdziemy camping, albo jakiekolwiek miejsce, w którym dało by się rozbić obóz. Dotarliśmy na miejsce przed drugą w nocy.
Taki przebieg zdarzeń powtarzaliśmy parokrotnie na tym wyjeździe. Mówiliśmy sobie, że to bez sensu, że nie ma co się męczyć, że trzeba się wycofać, ale gdy się wyspaliśmy, najedliśmy i trochę odpoczęliśmy decydowaliśmy się jechać dalej.
Z nowymi siłami stawiliśmy czoła temu samemu wiatrowi co wczoraj i przejechaliśmy zaplanowany odcinek. Wiatr kilka razy zepchnął nas z drogi, ale był to chyba najpiękniejszy odcinek całej naszej trasy: droga wijąca się między stromymi zboczami a morzem, niemal niczym nie zakłócany spokój i czyste niebo. W jednym z bardziej osłoniętych od wiatru miejsc zebrało się kilkaset łabędzi.
Obóz rozbiliśmy tuż nad morzem, między wysokimi skałami, które ochraniały nas od wiatru.
Ostatni odcinek tego etapu miał zaledwie 40km. Zebraliśmy się wcześnie, więc zakładaliśmy, że uda dojechać się bez problemu. Musieliśmy objechać dwa fiordy, w których wiał lodowaty, porywisty wiatr znad lodowca. Sama moc wiatru nie była największym problemem, ale co parę sekund wiatr zmieniał kierunek, praktycznie uniemożliwiając utrzymanie równowagi na rowerze. Czas mijał, a wiatr się nasilał. Pchając rower udawało nam się osiągnąć zawrotną prędkość 2km/h. Momentami, stojąc nie mogliśmy utrzymać Wikinga w pionie. Pokonaliśmy pierwszy fiord, ale zrobiło się już późno i nie mieliśmy szans dotarcia do celu, a rozbicie namiotu w takiej wichurze nie wchodziło w grę. Zdecydowaliśmy się łapać stopa i jakimś cudem pierwsze auto, na które machnęliśmy zatrzymało się i wzięło nas i Wikinga! Był to niewielki kamper i mimo jego masy musieliśmy jechać bardzo wolno, bo podmuchy wiatru przechylały auto znacząco…
Gdy dotarliśmy do miasteczka, do którego mieliśmy dojechać dwa dni wcześniej, pytaliśmy się o te wiatry i powiedziano nam, że zaczęły się parę dni temu, a wcześniej było niezwykle spokojnie.
– Ale czy to jest normalne, że tak tu wieje?
– Nie, latem to się nigdy nie zdarza!
Już po powrocie do Polski, dowiedzieliśmy się od Eddy, że zdarzyły się przypadki zdmuchnięcia samochodów z drogi…
Następnego dnia teleportowaliśmy się z fiordów do Eglisstadir, 130km dalej w głębi lądu. Prawdę mówiąc jechaliśmy autobusem, ale cena była jak za teleport.
Dzień 10 – Höfn -> Stafafell – 34km (czas jazdy: 3:34)
Zaraz za Höfn jest ponad kilometrowy tunel, przy jeździe w tę stronę, z drogą pod górę. Po wyjeździe długi zjazd.
W Stafafell, są drogowskazy na camping. Stoi kontener z prysznicami i to wszystko, ale buduje się jakaś świetlica (750/os, prysznice w cenie, w kontenerze są gniazdka elektryczne).
Dzień 11 – Stafafell -> gdzieś nad morzem – 31km (śr. prędkość 11,5km/h, czas jazdy: 2:39)
Droga piękna! Planowaliśmy spać w “chatce przetrwania”, ale jej nie było! Spaliśmy między skałami nad morzem.
Dzień 12 – gdzieś nad morzem -> (Djúpivogur) – 26,35km (śr. prędkość 7,8km/h, czas jazdy: 3:23)
W Djúpivogur jest miły camping z kuchnią (1100 + 100 za prysznic). Zarejestrować się trzeba w hotelu nieopodal. W miasteczku sklep i supermarket.
W pobliżu miasteczka jest instalacja artystyczna z wielkich marmurowych jaj :)
Dzień 13 – (Djúpivogur -> Eglisstadir)