Tajemnicze i niespotykane rzeczy dzieją się na Islandii pod koniec XIX wieku. Najpierw do wybrzeży półwyspu Reykjanes przybija statek widmo. Potężny żaglowiec, na pokładzie którego miejscowi znajdują dziewięćset beczek z tranem, a także dziewczynę dzikuskę (Syrenę Jonsdóttir) przywiązaną za nogę łańcuchem do wspornika. Zaopiekuje się nią zielarz Fryderyk, który niedawno przybył z Kopenhagi, gdzie się kształcił.
Tymczasem wielebny Baldur Skuggason rusza w góry na polowanie. Jest styczeń. I, rzecz niesłychana, ruda lisica, ruda jak wulkaniczna lawa, przemyka po śnieżnej bieli. Wielebny zaczaja się na nią i po osiemnastu godzinach oddaje strzał. Na nocnym niebie lubieżnie falują zielone zorze. Huk wywołuje lawinę, która spycha nieszczęśnika w skalną niszę i przysypuje śniegiem.
Zaczyna się bardzo realistycznie, by po pewnym czasie przejść w magiczny realizm rodem z Ameryki Południowej. A chwilami nawet surrealizm (sceny, w której wielebny rozmawia z zabitą, lecz później ożywioną lisicą na temat elektryczności z pewnością nie powstydziłby się Salvador Dali). Może nawet w pewien rodzaj baśni dziejącej się w świecie rzeczywistym. Baśni, w której – oprócz ludzi – bohaterami są również zwierzęta. I przyroda. Dzika, wymagająca szacunku i pokory. A w tym wszystkim jakaś tajemnica, niepokojąca i mroczna. Jakiś sekret, niedopowiedzenie, słowa zamiecione pod dywan (albo raczej przysypane śniegiem). Rozwiązanie nastąpi w nieco uproszczonym (w formie listu do przyjaciela) zakończeniu.
To proza poetycka, która odsłania nam widok na Islandię z lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku. To realizm magiczny w wydaniu podbiegunowym.
Tu islandzka przyroda wystukuje takt, nadaje rytm ciągom słów. Grają światła i półświatła, cienie i półcienie, słowa i półsłówka, które trzeba łapać między wersami, chwytać jak płatki sypiącego się z nieba śniegu. Bo każdy z nich, zanim rozpłynie się w pamięci, najpierw delikatnie poruszy literackie nerwy. Będzie jak chwilowe odczucie chłodu na skórze. A zaraz za nim przyjdzie kolejne… I wszystkie utkają opowieść o Baldurze Wielebnym, który, przysypany lawiną, z lisem rozmawiał. I o mądrym zielarzu wykształconym w Kopenhadze, który zaopiekował się przedziwną istotą nazwaną Syreną.
Przy okazji wielkie brawa dla tłumacza, Jacka Godka, którego przekład i kunsztowna stylizacja językowa sprawiają, że jest to książka wyjątkowa.
Sjón (Sigurjón Birgir Sigurðsson, ur. 1962 w Reykjaviku) to islandzki poeta i prozaik. Pisze między innymi teksty piosenek dla Björk. W roku 2005 powieść „Skugga Baldur” otrzymała nagrodę literacką przyznawaną przez Radę Nordycką.
Sjón, Skugga Baldur. Opowieść islandzka, przeł. Jacek Godek, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009.