Dzień 4:
Czwarty dzień mojej wyprawy zaczynam od krótkiej wizyty nad oceanem, a konkretniej na Czarnej Plaży. Zapowiada się naprawdę piękny dzień. Zero wiatru, dużo słońca, nawet czuć momentami jak grzeje. Vik to bardzo ładne miasteczko, choć od strony bardziej wędrowniczej, nie jest najlepszym miejscem na postój. Ruch jest duży. Szczególnie na kempingu gdy wszyscy rano chcą skorzystać z łazienki i jechać dalej. Więc albo trzeba wstać bardzo wcześnie, albo czekać. Podobnie ze sklepem przy stacji benzynowej. Jak się akurat trafi autokar pełny turystów (bo jest to taki punkt tranzytowy) to nie da się nawet wejść do środka. Ja na szczęście wszystko mam, więc mogę wyruszać w dalszą podróż. Jeszcze tylko fotka, o którą proszę sympatyczną parę za Meksyku. Chłopak na wiadomość, że jestem z Polski – kiwa głową i mówi – no tak przyjechałeś tiu na wakacje, bo jest lepsza pogoda. Początkowo myślałem, że żartuje, ale szybko okazało się, że jego dziadek pochodził z Polski i opowiadał mu zawsze o bardzo ostrych zimach. Cóż, nie wyprowadzałem go z błędu. Nie chcę niszczyć bajkowych-dziadkowych opowieści.
Rower ze świeżo naprawionym pedałem przez „bike-doctora” sprawuje się świetnie. No i wreszcie wiatr w plecy! Tylko czasami oczywiście, ale co to za uczucie! Idę jak burza!
Gdy zostawiam Vik coraz bardziej w tyle, krajobraz zmienia się nie do poznania. Pola lawowe, kamieniste pagórki, rozlane rzeki. Raz czuję się jak na innej planecie, innym razem wypatruję Frodo gdzieś pomiędzy pagórkami. Ruch samochodowy jest bardzo niewielki, więc mam szansę nacieszyć się ciszą i widokami. Tylko ja i droga. Najlepiej jedzie się gdy jest jakiś punkt odniesienia w oddali, gorzej bywa na tych totalnie płaskich pustkowiach. Tempo mam dzisiaj bardzo dobre. Pierwsze 40km pokonuje w ok. 2 godziny. Bardzo się cieszę z tego powodu, bo wczorajsza wspinaczka do Vik i inne perypetie trochę dały mi w kość i chcę dzisiaj dojechać jak najszybciej to możliwe, żeby dłużej odpocząć. A najlepiej przed zamknięciem sklepu – obiecałem nagrodzić się dzisiaj zimnym piwem.
Zatrzymuję się przy polu pełnym dziwnych skałek. Dostrzegam stolik i ławki, bez wahania więc decyduję się na postój i posiłek. Jednym z podstawowych problemów, gdy podróżuje się tutaj na rowerze, jest często brak miejsc na odpoczynek. Dlatego nauczyłem się wykorzystywać każde z nich (czasem nawet „przysiądę” na moście). Ten postój nazywa się Laufskalavarda i podobno jeśli położy się swój kamyk na jednym ze stożków – od tej pory towarzyszyć nam będzie szczęście. Tak przynajmniej informuje mnie starsze małżeństwo z Norwegii, z którym zamieniam kilka zdań o Polsce, naszej aktualnej sytuacji politycznej, o problemach i zagrożeniach. Jestem bardzo zaskoczony jak dużo wiedza. Oczywiście kładę swój kamyk.
Następne kilka kilometrów trochę wiatru w twarz, ale nie jest źle. Mogę jechać. Kilka zakrętów później wiatr znika i znowu zasuwam.
Do Kirkjubaejarklaustur dojeżdżam ok. 17:30. Niezły czas jak na te 73km. Gdyby było tak każdego dnia (wzdycham).
Stacja jeszcze otwarta, ale sprzedawca informuje mnie, że kilkadziesiąt metrów dalej jest sklep monopolowy gdzie kupię normalne piwo. Super! Szkoda tylko, że nie mają lodówek… Widziałem już kemping, ale nie wyglądał jakoś super zachęcająco, pytam więc mijającego mnie chłopaka czy tylko ten jest w okolicy. Okazuje się, że nie. Kilometr dalej, pomiędzy górami, jest piękny kemping przy wodospadzie. Niesamowity kawałek ziemi. Nazywa się Geirland. Polecam bardzo mocno postój w tym miejscu. Gorące wręcz słońce towarzyszy mi do samego wieczora. Rozstawiam obóz, robię pranie korzystając z pogody, szybki prysznic w małym zlewie z zimną wodą i… (pstryk). To był piękny dzień. Jutro zdobywam lodowiec!
P.S. Jeśli chcielibyście się ze mną zobaczyć gdzieś po drodze – piszcie proszę wiadomości – w ten sposób łatwiej się będzie umówić, bo komentarze mi czasem umykają.
Chciałbym też się z Wami dzisiaj podzielić najnowszym teledyskiem zespołu Zaburzenia, w którym jestem wokalistą. Słuchając „Igieł” na Islandii, nabierają one dla mnie różnych nowych znaczeń. To tyle, do jutra!
Tekst i zdjęcia: Kuba Witek