Kolejne dni ekspedycji relacjonuje Michał Rej
Z rana ruszyliśmy z obozu do odległego zaledwie paręset metrów gejzeru który był głównym aktorem wczorajszej wieczornej sesji fotograficznej i filmowej. Inne światło inny wiatr i zupełnie inne ujęcia.
Na parkingu przy gejzerze poznajemy Szwedów którzy przyjechali super utrzymaną Toyotą LC 73, okazuje się po chwili że mają również Land Cruisera 100 i podobają im się nasze rozwiązania wyprawowe. Po chwili rozmowy okazuje się Pan jest kierowcą rajdowym startującym w rajdach Cross Country.
Z Geysir’u ruszyliśmy na najbardziej popularny wodospad Islandii, słynny Gullfoss. Nie robił on takiego wrażenia jak oddalony od cywilizacji i mniej z tego powodu popularny Dettifoss który odwiedziliśmy 29 lipca. W drodze do punktu który obraliśmy sobie za nocleg skręciliśmy z „głównej” drogi na oznaczony w Garminie szlak który prowadził do lodowca Langjottull. Kilkanaście kilometrów skalnej drogi doprowadziło nas rzeczywiście pod sam lodowiec. Przyglądając się majaczącej na horyzoncie bazie skuterów śnieżnych i stojących obok nich wielkich islandzkich Super Jeepów postanowiliśmy zaryzykować i spróbować wspiąć się na lodowiec, naszym prawie seryjnym samochodem. Nasze zdziwienie było naprawdę wielkie kiedy nasze opony BFGoodrich MT (opony na błoto i kamienie) które teoretycznie nie powinny mieć dobrej trakcji na śniegu radziły sobie bardziej niż doskonale i udało nam się wdrapać na lodowiec. Jeszcze większe zdziwienie zaobserwowaliśmy w oczach Islandczyków którzy wrócili skuterami z wycieczki z japońskimi klientami… ich wielkie pojazdy skonstruowane specjalnie do poruszania się po lodowcach i nasz samochodzik.
Na nocleg wybraliśmy oddalony od wodospadu o prawie 100 kilometrów Hveravellir nazywany „Polem gorących źródeł” – samotny i owiewany wiatrem rejon w samym środku drogi Kjolur. Zobaczyliśmy tam Blahver (spokojny mlecznobłękitny gorący staw, który niemal świeci), Oskurholshver (piszczące źródło) którego piskliwy syk przypomina czajnik domagający się zdjęcia z kuchenki, słyszalny jest z kilkudziesięciu metrów. Przy schronisku znajduje się wybudowany w 1938 roku termalny basen, dziś pokryty osadem krzemowym, który wygląda bardzo naturalnie. Ciekawostką jest że woda z dwóch różnych źródeł, jednego prawie wrzącego, jednego lodowatego, wpada do basenu dwiema oddzielnymi rurami. Kiedy następuje nagły napływ gejzerowej gorącej wody mogliśmy zaobserwować z krzykiem wyskakujących z wody ludzi.
Środa przywitała nas pięknym słonecznym porankiem. Po zjedzeniu pysznego śniadanka o typowo polskim smaku ruszyliśmy w drogę powrotną. Za cel obraliśmy sobie Heklę czyli najbardziej aktywny wulkan na Islandii, który słynie z gwałtownych, widowiskowych i hałaśliwych oraz niszczycielskich erupcji. Hekla wybucha średnio co 10 lat, a jej ostatni wybuch nastąpił w 2000 roku. W czerwcu tego roku groźnie pomruczała grożąc, ale nie wybuchła.
Trzeba przyznać że wjeżdżając na Heklę czuliśmy się mało komfortowo, możliwa w każdej chwili erupcja wulkanu skończyła by się w jej przypadku dość szybkim opuszczeniem przez nas ziemskiego padoku. Jednak pnąca się wśród lawy wąska ścieżka z ponad pół metrowymi dziurami działała na nas niesamowicie, podnosząc naszą adrenalinę. Szczególnie ostatni jej etap, prawie już nie używany który piął się niemal pionowo do góry od ostatniego prowizorycznego parkingu, który wykorzystują firmy wwożące turystów Super Jeepami. Różnica wysokości którą udało się nam pokonać od parkingu do miejsca nawracania była naprawdę spora, wynosiła ponad 300 metrów i ponad półtora kilometra drogi. Hekla ma 1491 metrów, a nam się samochodem udało wdrapać na 1011 metrów.
Zjazd był szybki, ponieważ myśl o erupcji nie dawała nam spokoju, oraz na nocleg mieliśmy zaplanowane miejsce w Parku Narodowym Thingvellir, oddalonym od Hekli o ponad 140 kilometrów.
Park ten położony jest na śródatlantyckiej linii uskoku tektonicznego. Jest to pokryte mchem pole położone nad kruszejącym urwiskiem opadającym do krystalicznie czystego jezioro. Miejsce te jest szczególne dla narodu Islandzkiego, ponieważ tam po raz pierwszy zebrali się w charakterze demokratycznego zgromadzenia i spotykali się tam raz do roku przez prawie 1000 lat. Tam właśnie został w 930 roku założony Islandzki parlament, zwany Althing.
Dla nas to miejsce miało jeszcze jedną wielką atrakcję. Szczelina międzykontynentalna wpadająca do jeziora zwana Silfrą, jest jednym z 10 najpiękniejszych i niesamowitych miejsc nurkowych świata.
Zostaliśmy zaproszeni przez niezwykle sympatycznego instruktora nurkowania z największej islandzkiej firmy nurkowej www.dive.is Andrzeja Wardziukiewicza na nurka w tym cudownym miejscu. Rzeczywiście nurkowanie zrobiło piorunujące wrażenie. Nie ma drugiego miejsca na świecie gdzie widoczność pod wodą sięga 100 metrów. Będąc na Islandii TRZEBA TO PRZEŻYĆ !!! Wielkie Dzięki Andrzej jeszcze raz !!!
Piątek spędziliśmy w Reykjaviku, gdzie zostaliśmy zaproszeni do najbardziej znanej firmy trudniącej się przeróbką zwykłych samochodów w monstery, zwane tutaj SuperJeep. Mimo swojej nazwy sugerującej markę Jeep, tutaj ich się nie przerabia. Najczęściej można spotkać przerobione Nissany Patrole, Toyoty i wielkie amerykańskie Fordy F 350.
Nas najbardziej zaskoczył widok będącego w trakcie przeróbki fabrycznie nowego Mercedesa Sprintera, który po przeróbce będzie posiadał napęd na 4 koła a jego opony będą mieć wysokość 46 cali ( 118 cm). Samochód ten jest pierwszym z dziesięciu który zamówiły islandzkie służby ratownicze, niosące pomoc na lodowcach.
Wieczorem spotkaliśmy się z Martą, redaktorką portalu www.informacje.is uzyskując wiele ciekawych informacji dotyczących Islandii i licznej Polonii zamieszkującej ten kraj.
Jadąc w kierunku planowanego noclegu zobaczyliśmy dawno w Polsce zapomniane logo Taco Bell, sieciówki fastfoodowej która zniknęła z Polski kilkanaście lat temu. Po wejściu do środka okazało się nie nie musimy zgadywać co się kryje pod islandzkimi nazwami a możemy złożyć zamówienie po polsku u przemiłej Agnieszki która nas obsługiwała.
{AdmirorGallery}2011/patronat/ekspedycja_islandia_2011/ekspedycja9-12_08_2011{/AdmirorGallery} |