Dzień 8:
Niebo pokryte płaską powłoką chmur – pod kołami roller coaster pagórków i wąwozów. Cieszę się, że do objazdu Islandii, wybrałem kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara, bo zdążyłem się już trochę przyzwyczaić i zahartować. Niekiedy wzniesienia są naprawdę ostre, ale wiem, że jak tylko się na nie wdrapię, czeka mnie piękny zjazd. Jakkolwiek to brzmi.
Dzisiaj w ogóle zaliczam sporo nietypowych odcinków, jak np. tunel zaraz za Hofn i za nim piękny i długi fragment asfaltu spływający w dół, między górami. Następnie wąska droga umiejscowiona na stromym zboczu góry, która u podstawy styka się z oceanem. Niesamowite przeżycie, choć przyznam, że trochę się bałem, szczególnie w miejscach gdzie nie było bandy.
Czuję też coraz większy luz, bo przyznam, że pierwsze 3 dni to był taki okres aklimatyzacji. Nie widziałem na co muszę być gotowy, jakie są moje możliwości fizyczne etc. Przez kolejne 4 dni coraz bardziej oswajałem się z codziennymi rytuałami, pakowania i składania mojego małego obozu, pisania dziennika, obrabiania zdjęć, przygotowywania posiłków. W namiocie czuję się już jak w kawałku domu. Choć przyznam, że po tym jednym dniu odpoczynku, który zrobiłem sobie w niedzielę bardziej z rozsądku, strasznie ciągnęło mnie z powrotem na drogę. Jazda ku nieznanemu stała się moim ulubionym elementem dnia.
Bardzo lubię też postoje na „obiad” tudzież „lunch”. Zawsze specjalnie wybieram jakieś ciekawe, a zarazem puste miejsca, w których mogę się nacieszyć ciszą i odgłosami natury. Chleb z żółtym serem i pomidorem smakuje wtedy najlepiej na świecie. A jak jeszcze mam ciepłą herbatę w termosie! Żyć nie umierać.
Także dla wszystkich planujących jechać tą samą trasą co ja. Przygotujcie się – do Hofn jest w miarę spokojnie. Zdarzy się kilka górek (największe przed Vik), ale ja odniosłem wrażenie, że dużo częściej było z górki. Natomiast po Hofn zaczyna się prawdziwa jazda. Dwóch Kanadyjskich rowerzystów, którzy minęli mnie zaraz przed miejscowością Djupovogur, mówili, że „east coast” będzie najgorszy. Wspominali też coś o geo-mapie, że studiowali ilość wzniesień itd. Nie interesowało mnie to zbytnio. Może to trochę nieodpowiedzialne, ale lubię gdy droga przede mną pozostaje pełna niespodzianek.
Czas ruszać dalej. Dzisiaj krótszy odcinek do Breiddaviku – 68km. Potem właśnie nie wiem, więc jeśli macie jakieś sugestie będę wdzięczny. Czy jechać dalej „jedynką”czy drogą numer 96 i potem 92 do Egilsstadir? Miłego wieczoru!
Tekst i zdjęcia: Kuba Witek