Budzę się ok 7:30. Mój gospodarz wcześnie wychodzi do pracy, a ja chce się pożegnać. Sam mogę poczekać aż o 9:30 odbiorą mnie stąd Jacek i Agnieszka. Przepakowuję plecak i czekam chwilę przed budynkiem. Po chwili pojawia się srebrne Polo – mój nowy środek transportu.
Jako że tata Jacka jest zapalonym golfistą przed wyjazdem w stronę Mývatn odwiedzamy najbardziej wysunięte na północ pełnowymiarowe pole golfowe, które znajduje się właśnie w Akureyri.
Po drodze na wschód zatrzymujemy się jeszcze przy Goðafoss. Wodospad niezmiennie robi wielkie wrażenie i dużo hałasu ;)
W drodze rozmowy się rozkręcają – ależ ja lubię gadanie o podróżach! Szczególnie gdy przede mną siedzi para odpowiedzialna chociażby za 11 miesięczną podróż dookoła świata!
W Reykjahlíð, czyli głównym (i w sumie jedynym) mieście nad jeziorem Mývatn odbieram kolejną ze swoich paczek. Mam już tyle liofilizatów, że niedługo pewnie będziecie mogli któryś z nich wygrać w jakimś konkursie ;]
Tutaj też zaczynamy tak zwany trekking samochodowy tzn. lenistwo do potęgi :P Objeżdżamy okoliczne atrakcje – między innymi jezioro Viti.
Po drodze zabieramy dwoje kolejnych autostopowiczów, którzy odradzają nam lokalny camping. Decydujemy się na rozbicie się gdzieś nad jeziorem na dziko. Na Mývatn jest ponad 50 mniejszych i większych wysp i wysepek. Prezentuje się to na prawdę piękne.
Po lokalizacji przybliżonej miejscówki wracamy w stronę miasta. W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że niedaleko są dwa źródła – ciepłe (23 stopnie) i gorące (40-45 stopni). Decydujemy się na to pierwsze. Miejsce robi na nas spore wrażenie. Schodzimy po metalowych schodach w dół małego wąwozu. Nikogo tu nie ma. Po kilkudziesięciu metrach między skałami zauważamy zalaną jaskinię i drabinę wprost do wody. Miejsce jest niesamowite. Woda może nie jest jakaś ekstra ciepła, ale w porównaniu z mniej niż 10 stopni w powietrzu – jest bosko ;) Jaskinia jest dość głęboka, a wody całkiem sporo – nie da się dosięgnąć dna. Nad nami przez przerwy między skałami przebijają się promienie światła. Kosmos! :D
Wracamy do wypatrzonej miejscówki i rozkładamy namioty dokładnie w momencie powrotu deszczu. A jeszcze 10 min temu, świeciło słońce :/
Robimy wspólną kolację – makaron, duuużo makaronu z sosem pomidorowym, tuńczykiem i kukurydzą. Nawet czerwone wino się gdzieś znalazło :P
Objedzeni siedzimy w namiocie i dalej gadamy o wszystkim – głównie podróżach i przygodach.
Umawiamy się na wspólne śniadanie rano i wracam pisać kolejne relacje do swojego niemiłosiernie dziś krzywego namiotu.
źródło: Adventure: Globe