Każdy z Nas, mieszkających w Islandii Polaków, podjął kiedyś decyzję o wyprowadzce z kraju. Jednym przyszło to z łatwością, inni zostali do tego zmuszeni przez wielobarwne, życiowe sytuacje, w jakich się znaleźli. Jednak wszyscy wylądowali na wyspie – na Islandii.
Dlatego zachęcamy Was do przeczytania ciekawego felietonu na temat Wyprowadzki życia, autorstwa Piotra Mikołajczaka z Icestory.pl. Może odnajdziecie w tekście także część siebie. Co prawda Piotr pisze o wyprowadzce do Norwegii, ale wystarczy Norwegię zamienić na Islandię, Oslo na Reykjavik i język norweski na islandzki i mamy historię prosto z wyspy lodu i ognia. Zapraszamy do lektury!
To był impuls. Poczułem, że muszę to zrobić. Przypadkowo usłyszana w kiblu piosenka Beach House pt. „Norway” sprawiła, że spakowałem rzeczy, porzuciłem dom z większością tego, co posiadałem, by z czystym kontem wyjechać do miejsca, gdzie może będzie lepiej, gdzie może coś się zmieni. Rzeczy, o których nikt mi nie powiedział przed emigracją znalazłoby się sporo, ale uświadomiłem je sobie dopiero, gdy dojechałem do Oslo. Jeśli ktoś chciałby kiedyś wybyć na dłuższy czas lub na stałe, zmienić miejsce i warunki gry, stać się pełnoprawnym emigrantem, który bez lęku w duszy jest w stanie zostawić spory promil przeszłości za sobą, powinien przeczytać kilka rad, o których można pomyśleć, że są oczywiste, jednak niewiele osób spośród poznanych przeze mnie rodaków, zastosowało je w praktyce.
Oprę się w głównej mierze na moim wyjeździe do Norwegii, co dobrze się składa, ponieważ coraz więcej emigrantów znad Wisły wybiera właśnie ten kierunek. Powody są różne, o czym pisaliśmy niedawno, więc warto przed wyprowadzką życia, jeśli nie jesteśmy zmuszeni do natychmiastowego opuszczenia kraju z powodu dżumy, dożywotniej kary więzienia czy teściowej z nożem, uświadomić sobie własne słabości, spisać nadzieje, życzenia oraz plusy dodatnie i ujemne, by ze spokojną głową wsiąść na prom w kierunku „lepszej przyszłości”. Bo nie od dziś wiadomo, że lepsza przyszłość zależy nie tylko od tego jak pracujesz w swoim zawodzie, ale też jak pracujesz nad sobą.
1. Język
Niby oczywista sprawa. W końcu jedziemy tam gdzie ktoś szprecha, snakkeruje, talkuje czy inne parlewufranse. Mówiono mi, żebym kupił sobie książki do nauki z płytką CD. Choć podręczniki te są pomocne, to nic kupować nie musisz.
W 10 minut znalazłem dokładnie 5 darmowych kursów norweskiego. Poza tym YouTube jest pełen filmików, w których miły pan w okularach opadających na policzki buldoga lub średnio seksowna kobiecina w wieku rębnym, przedstawiają ci meandry języka w przyjemny sposób. Kłopot w tym, że pewnie 80% ludzi ma problem ze skupieniem, gdy mają w planach wyjazd do obcego kraju, gdzie może i siedzi szwagier czy kumpela z roku, którzy pomogą. Ale co będzie jeśli tak się nie stanie? Dobrze być przygotowanym na każdą ewentualność, nawet gdy jesteśmy kogoś pewni na 231%. Byłem świadkiem jak przyjaciele potrafili donieść na siebie, by zachować posadę, a legenda o trzech braciach, z których tylko jeden wychodzi zwycięsko, też się z dupy nie wzięła. Warto więc zainwestować w intensywny kurs, szkołę językową lub najlepiej prywatnego nauczyciela. Jeśli kogoś stać na wyjazd powinien uskładać też kilka Władków i przyłożyć się trochę przed odlotem. Naprawdę warto, zwłaszcza jeśli mierzycie wyżej. Ponieważ, gdy „liźniecie” trochę język, jego nauka w danym kraju będzie nie tylko łatwiejsza, ale po pewnym czasie stanie się przyjemnością. Jeśli jednak chcecie tylko budowlanki, gdzie jakiś bardziej zapobiegliwy Polak skwapliwie wytłumaczy wam wszystko, co powiedział szef, a potem pójdzie na kawę, gdy wy będziecie nosić płyty gipskartonowe – ikke noe problemet.
2. Obyczaje
Wiedzieliście, że w fińskim Turku nie podaje się ręki na powitanie, w małych duńskich miasteczkach, gdy nie ma publicznych toalet, możemy legalne załatwić się do studzienek ściekowych, a na północy Norwegii można pierdzieć przy jedzeniu? Nie wiedzieliście. Bo to oczywiście nieprawda, ale przyznajcie, że w pierwszej chwili się zawahaliście. Dlatego zanim pojedziemy gdzieś w siną i zamgloną dal, zainwestujcie w dobry przewodnik, który opowie Wam trochę o mieszkańcach i dziwactwach danego kraju. Internet to kopalnia ciekawostek, a na hasło „norweskie zwyczaje” czy „czego nie należy robić w meczecie”, wyskoczy Wam pół miliarda stron. Jest kilka rzeczy, których większość ludzi, w tym mnóstwo krajanów, nie powinna robić za granicą, a jednak je robią. Jak to pisał Andrzej S. z Łodzi – polski Wiedźmin, który na konwenty Fantasy lubi ubierać kamizelki Bomber: „lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich”. I tu przyznajemy mu rację.
3. Miejsce
Jeśli wiesz już gdzie dokładnie jedziesz, dajmy na to Sztokholm lub Helsinki, dobrze będzie zapoznać się z tym miejscem nieco dokładniej niż z Twoim przedostatnim partnerem. Owszem, możesz kupić GPS lub z GoogleMaps „kierować się na północny wschód”. Mapa miasta to tylko pierwszy krok, wirtualne zwiedzanie – drugi, ale trzecim i najlepszym ruchem jest poszperanie w necie, odszukanie informacji o ruchu, parkingach, ewentualnych remontach w miejscu, w którym się zatrzymasz itp. Piszę na własnym przykładzie. Gdy wjechaliśmy do Oslo, na całej długości naszej ulicy był remont torów tramwajowych, co przypłaciliśmy godziną szukania miejsca postojowego, a w konsekwencji dostaliśmy najdroższy mandat w życiu – 350 zł. Drugi mandat wiąże się z pkt.nr 1 – nieznajomość języka. Gdybyśmy przeczytali, że na parkingu Urzędu Pracy wystarczy wziąć darmowy bilet, nie dostalibyśmy żółtego blankieciku o wartości 400 koron. Dobrze również zorientować się na kamerach miejskich jaki jest ruch w danej stolycy, wpisując np. „Oslo web camera”. Oszczędzi to przyszłym emigrantom zaskoczenia, chyba że lubią niespodzianki w postaci krążenia po mieście.
4. Pieniądze i wałówka
Kraje skandynawskie – o czym wszyscy dobrze wiecie – mają jeden ogromny minus. Są cholernie drogie dla nas, ludzi często zarabiających na miesiąc we własnym kraju tyle, ile w Norwegii wynosi minimalna stawka za trzy dni. Ogromnym szokiem, z którym wielu świeżaków nie może sobie poradzić, jest nagły zastrzyk ogromnej gotówki, co skutkuje przemianą buraka w bogatego buraka. Jednak zanim przejdziemy jakiekolwiek metamorfozy i znajdziemy pracę w północnym raju, musimy uzbierać nieco mamony, by chociaż miesiąc móc przeżyć w warunkach często sporo ujmujących ludzkiej godności. Znane są przecież częste przypadki nocowania w samochodach, na dworcach czy w jakichś piwnicznych melinach, które wynająć można od rodaka z „wielkim sercem”. W krajach skandynawskich obowiązuje trzymiesięczny depozyt za mieszkanie, co oscyluje w granicach od 6 do 15 tysięcy złotych + czynsz za następny miesiąc. Nierzadko więc musisz mieć dychę na start, jeśli nie masz szwagra albo siostry lub udać się do najtańszego hostelu w Oslo, gdzie za 6 – 7 tysi, mieszkasz w ośmioosobowym pokoju z emigrantami z całego świata. Ceny żywności również mogą zbić z nóg, gdy za mleko płacimy 9 zł za chleb 12, a za kebab w srogo pachnącej szczochami dzielnicy, wyrzucimy z portfela około 50 – 60 zł. Dopiero po pierwszej pensji zdajemy sobie sprawę, że to całkowicie znośne ceny. Zanim więc wyjedziesz, zorientuj się w cenach jedzenia (w NO jest specjalna aplikacja informująca o promocjach w marketach), wsadź w auto wałówkę, gotówkę i jeszcze więcej wałówki. I nie dziw się jak wszystko stopnieje w kilka dni.
5. Minimalizm
Czego to my nie zabraliśmy w podróż życia: komputery, gitary, piłki, szafki, płyty, krzesła rozkładane, zdjęcia, obrazki w ramach(!), książki, miliard rzeczy na zmianę, materace, sprzęt grający, śpiwory, koce i wiele dziwactw, o których na szczęście już nie pamiętam. Bo przecież w uszach grzmiało nieśmiertelne: „nigdy nie wiadomo, co może się przydać” – ot, zwyczajna ludzka zapobiegliwość. Ale gdybyśmy przemyśleli sprawę wcześniej, nie musielibyśmy przy pierwszej lepszej wyprowadzce organizować sporego dostawczaka. Dlatego warto postawić na minimalizm – gdy jesteś emigrantem w Skandynawii, wszystkiego wokół Ciebie zacznie po prostu przybywać. Norwegowie często pozbywają się dziesiątków rzeczy za bezcen. Sprytny i ubogi emigrant może w ciągu dwóch miesięcy zakupić na stronie finn.no (coś w rodzaju norweskiego allegro na sterydach) wszystko czego potrzebuje: meble, wszelakie sprzęty kuchenne i elektroniczne, ubrania, płyty, Xboxy i inne rzeczy, bez których przeżyje przez pierwszy miesiąc bez najmniejszego zgrzytu. Niezwykle popularne Loppemarkeder, czyli zaimprowizowane targi z używanymi rzeczami, często za cenę trzech litrów mleka oferują świetne rzeczy, na które z trudem polowałbyś w zwykłych sklepach.
Być może znalazłoby się jeszcze coś, o czym mógłbym wspomnieć, wiec gdybyście chcieli coś dodać, komentarze należą do Was.
Piotr Mikołajczak