Þóra Hjörleifsdóttir to islandzka pisarka, mieszkająca w Reykjaviku. Należy do kolektywu poetyckiego Impostor Poets, wydała trzy zbiory poezji. „Magma” to jej pierwsza powieść. Historia Lilji od razu przebiła się do świadomości czytelników. Dzięki tłumaczeniu Jacka Godka mamy okazję poznać ją i po polsku.
Opowieść Þóry Hjörleifsdóttir jest charakterystyczna przede wszystkim ze względu na język, jakiego używa autorka, by opisać postępujący proces uzależniania się emocjonalnego głównej bohaterki od partnera i proces psychicznej i seksualnej przemocy, któremu podlega młoda kobieta. Nie brak w nim naturalizmu, brutalizmu, wyrażeń i opisów, jakby wyjętych z filmów pornograficznych. Często rozdziały stanowią jedno zdanie, jakby narratorka była tak wyczerpana, że opisanie stanu, w jakim się znajduje, jest niemal niemożliwe – dosłownie nie daje rady wydobyć ich z gardła. Jest często wobec samej siebie okrutna, oceniająca, ironiczna, jakby za tym chciała ukryć swój ból. Ból, który towarzyszy jej każdego dnia sprawia, że „on tylko patrzy przeze mnie, jakbym była przezroczysta. Ja nie istnieję”.
Każdy, kto miał do czynienia z przemocą psychiczną, manipulacją i wykorzystaniem, wie, jak trudno opisać i jak trudno mówić o tym zjawisku, jak trudno je określić – z czego, oczywiście, skwapliwie korzystają sprawcy. Siniaki widać, psychiczne rany – nie. Poza tym, przecież nie należy wtrącać się w to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Autorka świetnie pokazuje również, jak bohaterka obwinia samą siebie za wszystko, co ją spotyka, a jeśli ma przebłyski świadomości, że sytuacja, w której się znalazła, jest toksyczna i zła, to trwają one dość krótko. Czasem ma poczucie niesprawiedliwości, ale ono szybko odchodzi przykryte poczuciem winy. Rozpaczliwe pragnienie, aby być dla kogoś ważną i przez kogoś kochaną, aby czuć przynależność, sprawia, że ciągle ocenia się jako osobę niegodną zainteresowania partnera (miał przecież inne, lepsze, mądrzejsze, ładniejsze – co zdarza mu się podkreślać). Jest w stanie przekroczyć własne granice, nagiąć zasady, umęczyć własne ciało, aby choć przez chwilę poczuć ulgę lub zadowolić drugą osobę. To równia pochyła, tragiczna, bo bohaterka jednak zdaje sobie sprawę, że jest coraz gorzej.
„On nigdy nie zostanie moim narzeczonym, nie kumam, dlaczego ciągle z nim jestem. Kiedy przypadkiem spotykamy jego znajomych, nigdy mnie nie przedstawia, rozmawia z nimi, jakby mnie tam nie było. Dba o prywatność, nie chce, żeby wszyscy wiedzieli o nim wszystko, ale czasem czuję się, jakbym znikała. […]
Niedawną całą noc nie spałam, oglądałam filmy na DVD i czekałam, aż wróci do domu z baletów. Kiedy się wreszcie zjawił, zdziwił się na widok mnie czuwającej w salonie. Był z jakąś rudą. Ona mieszka ze swoim narzeczonym, więc pewnie seksowali się na jakiejś sfilcowanej kanapie w biurze dziekanatu na uniwerku. Wiem, powinnam sobie dać z tym spokój, ale nie potrafię się od niego oderwać. Gdybym była trochę lepsza, to bym pewnie mu wystarczała”.
Opowieść o przemocy to także historia o samotności. Uzależniona emocjonalnie od narcystycznego partnera (który jednocześnie jest poranionym dzieckiem, bo życie nie jest czarno-białe) bohaterka separuje się od swoich przyjaciółek, rodziców, siostry. Nie jest w stanie podzielić się z nimi tym, co się z nią dzieje.
Gdy trafia do szpitala, lekarze przyjmują jej wersję wydarzeń, nie wnikając w to, co stało się naprawdę. Wstrząsająca jest też scena, w której psychiatra i ginekolog rozmawiają o kobiecie ponad jej głową, jakby była przedmiotem, a nie osobą. Jest w historii Lilji moment, gdy puszczają jej nerwy i na urodzinach przyjaciółki wybucha rozpaczliwym płaczem. Jednak nikt nie pyta jej, co się stało. Goście wychodzą, koleżanka ją przytula i nic więcej się nie wydarza, nic się nie zmienia. A nad ranem Lilja wraca do mieszkania, które wynajmuje z partnerem pełna poczucia lęku, bo przecież partner wpadłby w złość, gdyby nie wróciła i – co gorsze – jakaś inna dziewczyna mogłaby zająć jej miejsce w ich łóżku.
Przeczytałam, że powieść Þóry Hjörleifsdóttir wywołuje dyskusje, bo obnaża to, jak przemoc może być codzienna, banalna i ukryta w relacjach. Myślę, że to dobrze. Niech kobiety (i mężczyźni) czytający tę powieść poznają lepiej symptomy, które mogą świadczyć o tym, że związek nie jest zdrowy. Niech osoby takie jak Lilja nie grzęzną w magmie zatracania się i rozpadania w nicość. Niech ci, którzy bywają świadkami, nie wahają się powiedzieć: widzę cię i chcę ci pomóc.
Olga Szelc
Książkę znajdziecie TU.