Obudziłem się o 8:30, ale obudzić się a wstać to dwie, całkowicie różne rzeczy. Z namiotu wychynąłem dopiero ok 9:30 i tu pojawił się dylemat iście moralnej natury: do 10:00 czynne są prysznice i serwowane jest śniadanie – co wybrać? Problem rozwiązał się, że tak powiem automatycznie, gdy zobaczyłem, jak wygląda śniadanie – 1700 koron = szwedzki stół :o Ja Wam nie będę opisywał co tam było. Napiszę tylko, że przez moment ludzie ze stolika obok dziwnie na mnie patrzyli ;P
Później przyszedł czas na odzyskanie zapasów. Wczoraj nikt nic nie wiedział na temat mojej przesyłki, ale dziś się jakoś znalazła – w innym, w dodatku otwartym pudełku, widać, że po mocnych przejściach, w komórce, pod półką, za skrzynką… ale kompletne. Dobrze, że nie przepadło. Mało mieliście ode mnie ostatnio zdjęć i wieści, więc zabrałem się za pisanie relacji i wysyłanie zdjęć. Niestety Internet od Siminn zwariował i pokazując maksymalny zasięg, nie mógł nawet załadować Facebooka, nie mówiąc już o wysyłaniu zdjęć. Zeszło mi z tym więc niemiłosiernie długo i z Kerlingarfóll wyszedłem dopiero po 13:00 a tu przecież 23km do zrobienia :o A miał być spokojny dzień :( No trudno – po wczorajszym szaleństwie, wcześniej się po prostu nie dało.
Ruszyłem na najpiękniejszą jak dotychczas trasę wyprawy. Kerlingarfóll został „nominowany” do objęcia programem UNESCO i moim zdaniem całkowicie na to zasługuje. Widoki były po prostu niesamowite! Taka klasyczna Islandia można powiedzieć. Przynajmniej ja sobie ją właśnie tak wyobrażałem – poszarpane brązowe góry, pokryte plamami śniegu a poniżej zielone łąki i przeźroczyste strumienie… no cudowności! :]
Strumienie nie są jednak tak jednoznacznie fajne jak mogłoby się wydawać. Doszedłem dziś do wniosku (a może nawet już wczoraj), że duże, szerokie rzeki nie są wcale problemem. Żeby je przejść i tak muszę ściągnąć plecak, zmienić buty, zamoczyć nogi, później je wysuszyć etc. Najbardziej problematyczne a przede wszystkim najbardziej wkurzające są te, przy których brakuje tego jednego kroku. Gdy rzeka sięga połowy łydki (czyli do buta się już naleje) i ma 1,5m szerokości; nie chce mi się tarabanić z całym przebieraniem, suszeniem i czekaniem tylko po to żeby na sekundę zamoczyć jedną nogę. Dziś takich rzeczek było co najmniej kilka :/ Staram się przy nich znaleźć jak najbardziej poszarpaną wysepkami część rzeki i przeskakiwać z jednej na drugą. Niestety zazwyczaj kończy się to przy głównym nurcie gdzie po prostu wykonuje szybki skok z nadzieją, że GoreTex w butach jakoś da radę. Całe to kluczenie, szukanie i skakanie strasznie mnie opóźnia i dziś znów na koniec dnia musiałem się ścigać z czasem. W dodatku po wczorajszym marszu barki (bo to one są teraz największym fizycznym problemem) nie odzyskały jeszcze pełnej sprawności i pod koniec nie mogłem już prawie w ogóle unieść ramion. Dotarłem do chatki, w której właśnie spędzam noc. Kilkoro bardzo przyjaznych Islandczyków przywitało mnie z otwartymi ramionami. Niestety znów trzeba było zapłacić, ale mam całe poddasze (kilkanaście prycz) dla siebie i zdobyłem sporo ważnych informacji na temat mojej trasy. Poza tym było ognisko (zgoła inne niż te w Polsce) no i dostałem kakao (!) ;]
PS.
Dziś się dowiedziałem, że aktywność fizyczna przyspiesza gojenie ran, i że moja głowa goi się tak szybko, bo idąc ciągle przyspieszam krążenie krwi. W sumie to logiczne, ale czy to prawda?
źródło: Kuba Sarata/Adventure: Globe