27 lipca Kuba Sarata wyruszył w jedno z najdłuższych indywidualnych przejść przez Islandię. Informowaliśmy Was o całym projekcie tutaj, dziś rozpoczynamy relację z tego przedsięwzięcia, ponad 600 km marszu przez najbardziej fotogeniczne miejsce na Ziemi – Islandię -słowami Kuby Saraty.
Początki były trudne.. Pierwsze dni Kuba oswajał się z Islandią.. dlatego też przekazywał jedynie krótkie informacje, jednak zapewniamy, im więcej kilometrów pokonuje Kuba, tym spotykają go ciekawsze przygody.
Zapraszamy do śledzenia relacji Kuby Saraty.
27.07.2012
To nie był dobry dzień. Bardzo zła decyzja o marszu z Blue Lagune na start zamiast stopa z Grindaviku – bardzo zła. 15km w 4,5h – słabo. Później zepsuta głowica statywu, słona woda w jeziorze zaplanowanym na uzupełnienie zapasów wody, rozlana woda w namiocie i podtopiony śpiwór :/ Pierwszego dnia jestem już sporo km w plecy…
Za to Reykjanesta była cudowna, widziałem dymiący wulkan a potrawa chińska od LYO FOOD była nieziemsko pyszna :]
28.07.2012
Wyruszyłem późno. Miałem mało wody więc zaglądnąłem do jednego z nadmorskich domków i udało się zdobyć 2L. Później zakupy w Grindaviku i dalej asfaltem na wschód. Na trasie miałem górę więc nie było lekko ale dałem radę. Później okazało się że idę nową drogą nie zaznaczoną na trasie i trochę przestrzeliłem. Nie dotarłem gdzie chciałem ale nie było źle. Po zdjęciu butów przestraszyłem się swoich nóg. Niestety w nocy zaczęło padać.
29.07.2012
Zebrałem się tylko trochę wcześniej niż wczoraj. Niestety namiot musiałem złożyć mokry. Dotarłem do gorących źródeł w Krusaviku (chyba tak to to się nazywało) ale nie miałem siły ich zobaczyć – buty Scarpy naprawdę nie są do chodzenia po asfalcie :/ Później było lepiej. Stopy bolały trochę mniej choć nadal. Niestety nie udało mi się naprawić statywu a solargorilla po prostu nie działa. Po zdziwieniu brakującym jeziorem i 2h marszu poza drogą dotarłem do drogi 417, choć chciałem do miejsca z którego do Was teraz piszę czyli schronu (a raczej super domku) kilka km dalej na północny-wschód.
30.07.12
Poranek nie był najpiękniejszy – obudził mnie deszcz. To ciągle nie jest deszcz taki, jaki znamy z Polski, a raczej taka mocna mżawka (na szczęście). Czasem mocniej, czasem słabiej, czasem w ogóle, ale porządnego deszczu jeszcze nie było (i niech tak zostanie). Za to coraz mocniej wieje. W taką pogodę cieszę się z mojej zbroi, czyli kurtki (wielkie podziękowania dla pani z Polar Sport!).
Dziś znów kilkanaście kilometrów drogą i znów lewa noga nie dawała iść rano, a uspokoiła się po południu (nie wiem jak to działa w każdym razie już któryś raz tak mam). Z tego co widzę to nie chodzi o obtarcie, a mam ją po prostu w jakiś sposób obitą na pięcie. Prawa jest obtarta w tym miejscu dużo bardziej, a tak nie boli. Jakieś pomysły? Po drodze dotarłem do miejsca planowanego obozu, czyli emergency hut, czyli wypasu w postaci dachu nad głową i pryczy. :)
Pod wieczór (kiedy tu jest wieczór, jak o 22:30 jest jeszcze jasno?) dotarłem do niedokończonej chatki turystycznej i niespodzianka – bezpiecznik pstryk! i mam prąd :D Nie ma wody, ale spotkałem się tu z (CUDOWNĄ!) Myriam Bishop (moją bohaterką), która przywiozła mi zapasy (jaaaaaaki chleb jest pyszny!)
Tak więc leżę na materacu, namiot schnie (Niecodzienni – melduje że sprawuje się świetnie:) Dzięki!) i zasypiam, bo jutro znów trzeba iść.
31.07.12
W nocy w mojej cudownej niedokończonej chatce, nie dawał mi spać wiatr wdzierający się przez zabite deskami ale pozbawione szyb okna. Poza tym było bosko ;P Zjadłem sobie śniadanie przy stole (!) doładowałem wszystko na maxa i w drogę (znów później niż planowałem).
Plastry (druga skóra) pozwoliły mi zrozumieć o co chodzi z moją lewą nogą. Obtarcie i obicie pięty to jedna sprawa ale poza
tym mam po prostu przeciążoną łydkę, która niemiłosiernie boli przy każdym podniesieniu nogi. Ból przechodzi po popołudniu bo łydka się rozgrzewa. Smaruje Fastum. Na początek 4km po asfalcie do ringroad. Później miały być jeziorka i rzeczki ale… nie było. Minąłem kilkanaście wyschniętych koryt i ani kropli wody. Z jednej strony to dobrze bo nie trzeba było ich omijać ale ja przecież potrzebuje uzupełnić zapasy.
Narzekałem na asfalt to teraz trochę o mchu. Masakra jak się ciężko o po tym chodzi. Zrobiłem po nim kilkanaście kilometrów i cieszyłem się z widoku asfaltu. Nadal nie miałem wody więc postanowiłem zatrzymywać nadjeżdżające auta i pytać o nią. Udało mi się jedynie dostać 0,7L Pepsi MAX :P
Była 19:00 gdy ruszyłem na ostatnią część trasy – zamkniętą drogą przez góry do jeziora nad którym skończyłem. Nawet nie wiecie jak się cieszyłem jak je zobaczyłem :D
Jestem z siebie dziś bardzo dumny bo po bardzo ciężkim dniu udało mi się dotrzeć tam gdzie chciałem :]
Na kolejne relacje Kuby Saraty zapraszamy już jutro. Polecamy także polubić stronę wyprawy na Facebooku – Adventure: Globe, a także do brania udziału w Grywalizacji, polegającej na jak najdokładniejszym wytypowaniu miejsca w którym Kuba danego dnia rozbija obóz. Do wygrania cenne nagrody.
źródło/foto: Kuba Sarata – Adventure: Globe