3.08.12 – A co by było gdyby…
Postanowiłem, że dotrę do jednej chatki jakieś 30km stąd, więc chciałem wstać wcześniej. Budzik na 6:30 ale oczywiście dupa – wstałem po 8:30. Nie przeskoczę tego – potrzebuję dużo snu. Wyruszyłem o 10:00 z nadzieją na zrealizowanie celu. Wody nadal ani tyci. Po drodze spotkałem crossowców z Reykjaviku, na piątkowej przejażdżce. Pogadaliśmy, dowiedziałem się, że dziś zaczyna się tutaj „najbardziej turystyczny weekend w roku”, bo poniedziałek jest wolny z powodu święta. Od samego rana męczy mnie myśl „a co by było gdyby mi się tu coś teraz stało?”. Nie lubię takiego myślenia, bo to źle wróży. Uspokajałem się myśląc, że dzięki @PTTK Wierchy jestem przecież ubezpieczony. Dalej na drodze, jak to czasem bywa, wyrosło wzniesienie, które droga omijała. Ja [no sprytnie – J.] stwierdziłem, że zetnę wzniesienie. Akurat była jakaś niby ścieżka, to co tam – dajemy. Niestety po drugiej stronie ścieżki/zejścia już nie było. Był za to kamienisty, stromy stok. Schodząc myślę „śmiesznie będzie jak się wypierdzielę teraz tut..”. Kijek się zsunął, plecak przeważył – Kuba leży twarzą do ziemi :/ Zboczenie zawodowe – czy aparat jest cały? Ok, wszystko z nim w porządku, można zobaczyć dlaczego boli cie głowa. Uderzyłem głową w kamień i ją rozciąłem. Rana krwawiła dość poważnie, wylałem na nią chyba pół butelki wody utlenionej. Strasznie trudno opatrzyć sobie głowę bez lustra. Próbowałem zatrzymać przejeżdżający kład ale niestety mnie nie zauważyli. Połatałem się jakoś i zacząłem zbierać. Z innych strat, załamałem kijek – już się nie złoży do końca ale działa; i przedziurawiłem karimatę. Poza tym w porządku.
Ruszyłem dalej szukając jakichś ludzi, żeby zobaczyli mi na tą głowę. Jakiś kilometr od tego miejsca była chatka, którą chciałem na początku ominąć ale w tej sytuacji ruszyłem w jej kierunku. Po drodze spotkałem piątkę młodych Niemców, którzy nie tylko zapewnili mnie, że nie mam dziury w głowie, a jedynie rozcięcie, ale nawet mnie lepiej opatrzyli :) Wymieniliśmy się informacjami. Oni szli tam, skąd ja przyszedłem, więc w zamian za pomoc dałem im kilka wskazówek. Dowiedziałem się od nich, że trasa którą na dziś zaplanowałem to głównie lawa, i że tego się nie da przejść. Zmartwiłem się, bo miałem w głowie pola lawy z Reykjanes, gdzie lawa wygląda co najmniej jak szpikulce z Prince of Persia. To mocno zmieniało postać rzeczy i mój plan na dziś. Dowiedziałem się też, że w chatce jest woda więc ruszyłem do chatki.
Chatka okazała się tą lepszą – płatną. Pijąc herbatę na kradzionym (no dobra pozamiatałem w zamian) gazie patrzyłem w mapy i myślałem co w zawiązku z lawą. Wymyśliłem, że z rozbitą głową pójdę dziś jeszcze tylko 7-8km i zatrzymam się w następnej chatce na północ stąd.
Po kilku ciekawych pogawędkach z innymi turystami, ruszyłem dalej. Droga którą miałem iść wiodła obok pola „lawy”, którą zaplanowałem przejść, a które spotkani wcześniej Niemcy określili jako „nie do przejścia”. Uśmiechnąłem się szeroko widząc, że ta lawa nie ma nic wspólnego z lawą z Reykjanes. Wielkie, płaskie skały, mnóstwo piasku i nawet jakieś rośliny gdzieniegdzie. Zdecydowałem trzeci raz zmienić plan.
Nie było łatwo ale myśl, że w nagrodę za to wszystko zasnę dziś znów w chatce podtrzymywała mnie na duchu. Niestety po 17km marszu poza szlakiem okazało się, że zaznaczonej na mapie chatki tu nie ma. Rozbiłem namiot na grząskiej ziemi. Jest strasznie luźny i w sumie jeśli załamie się w nocy pogoda to po mnie :/ Trzymajcie kciuki, żebym się obudził suchy!
4.08.12 – Nie chce mi się
Po wczorajszym, niczym nie wynagrodzonym dniu (brak chatki na prawdę mnie wkurzył!) zupełnie nie miałem motywacji żeby wstać. Skończyło się na tym, że wyruszyłem dopiero po 13:00 z myślą „dotrę gdzie dotrę”. Wyruszyłbym co najmniej godzinę wcześniej gdyby nie dyktafon, którego szukałem, szukałem, aż w końcu znalazłem w spakowanym już namiocie :/ Dzień zaczynał się kiepsko.
Po 1-1,5h dotarłem do rzeki Far – pierwszej poważnej rzeki na mojej trasie, na szczęście był mostek (całkowicie z kosmosu ale był). W rzece nabrałem wody i wyprałem trochę rzeczy. Słońce przyświecało choć nie tak jak ostatnio, gdy przypaliło mi prawą łydkę ;)
Plan był taki, żeby iść tak daleko jak się da, zostać na trasie na noc, a następnego dnia kontynuować. Gdy zobaczyłem co mnie czeka (teren pozwalał na zobaczenie trasy na następne kilka godzin – pustynia) od razu stwierdziłem „nie ma siły – nie mogę tam zostać na noc – muszę to zrobić na raz.
W związku z tym zboczyłem z trasy i przed 17:00 dotarłem do kolejnej chatki – wspaniale położonej, niedaleko rzeki, z drzewami i trawą dookoła :) Spotkałem tu dwoje rowerzystów z Finlandii i samotnie podróżującego samochodem Niemca. Wspaniale pogadać z kimś innym poza sobą ;) Niemiec bardzo dobrze zna wyspę i udało mi się od niego uzyskać wielu bardzo ważnych, ale też interesujących informacji. Bardzo dobrze się zrozumieliśmy w temacie podróżowania samemu. Na pytane dlaczego podróżujesz sam obaj odpowiadamy: Bo to minimalizuje problemy ;)
Nie za bardzo mnie na to stać, ale powiedzmy, że będę miał luźny dzień.
PS. Finka powiedziała, że głowa wygląda dobrze więc bez obaw :)
źródło: Kuba Sarata/Adventure: Globe